
C (100) odc. Ulubiona taktyka Lucyfera
Laudetur Iesus Christus et Maria Mater Eius.
W poprzednim odcinku… Repetitio est mater studiorum.
1. Sekret sukcesu Michaela Jordana ma na imię…
2. Jak przestać jeść słodycze.
3. Zawór bepieczeństwa, aby Ci nie odbiło.
Odcinek C (100)
1. TEMAT: Legenda za życia.
2. TEMAT: Jedna z ulubionych taktyk Lucyfera?
3. TEMAT: Jak radzić sobie z niepowodzeniami?
CZY TEMATY BĘDĄ GODNE ODCINKA 100? Nie wiem 😀
***
1. TEMAT: LEGENDA ZA ŻYCIA.
Pierwszy temat staram się poświęcać zazwyczaj jakimś ciekawym, czasami niezwykłym historią. Również pojawiają się tu niezwykłe dla mnie osoby. Od których czego się czegoś nauczyć. Może godnym odcinka 100-go będzie mleczarz z województwa łódzkiego?
Niektórzy mogli o Nim usłyszeć. Ja znalazłem go marnując ;/ czas na fb. Ale za to taką perełkę znalazłem. Zawsze jakiś plus w tych minusach 😀
Tadeusz Sznuk czekał 29 lat, 140 edycji, 3310 odcinków, aby na własne oczy zobaczyć zawodnika, który osiągnął szczyt teleturnieju zdobywając maksymalną ilośc punktów czyli 803!
„1 z 10” to obecnie najdłużej trwający polski teleturniej (od 3.06.1994). Familiada od września 1994. Ogólnie „Wielka gra” trwała najdłużej, bo ponad 40 lat, ale już jej nie ma.
Śliwniki. Wieś w województwie łódzkim, w gminie Parzęczew, którą zamieszkuje jedynie 157 mieszkańców. W tym Pan ARTUR.
Najlepsze jest to, że nikt w historii nie pobije tego wyniku. Został legendą za życia.
„Bardzo miła odmiana, kiedy cała Polska jara i będzie się jarać kimś mądrym, a nie jakimiś kretynami i patocelebrytami”, „Gość na zawsze zapisał się w kartach historii najlepszego teleturnieju”, „Pan Artur nie zadaje pytań Google, to Google zadaje pytania Panu Arturowi.” Takie m.in. komentarze można wyczytać w Internetach.
Artur, który ukończył ekonomię pobił wynikowy rekord „Jednego z dziesięciu” ustanawiając maksymalny pułap 803 punktów. Ten wynik nie będzie już do pobicia, co najwyżej można go tylko wyrównać. Poprzedni rekord padł w pierwszym odcinku 125. edycji. Tomasz Orzechowski uzyskał 533 punkty. Wygrał także teleturniej „Va Banque” oraz głowną wygraną w „Milionerach” TVN.
Artur Baranowski w wizytówce programu przedstawił się następująco: „Jestem ekonomistą, interesuję się grami logicznymi i jazdą na rowerze”. Do finału przeszedł jak burza nie tracąc żadnej szansy. Odpowiedział poprawnie na dwa pytania w pierwszej i na 6 w drugiej rundzie. Odpowiedział szybko na trzy pierwsze finałowe pytania i potem kolejnych 37 z nich wziął „na siebie”, nie dając przeciwnikom żadnych szans. – Mam wrażenie, że pańscy konkurenci trochę się nudzą – powiedział Tadeusz Sznuk, gdy Baranowski miał już olbrzymi wynik na koncie. 😀
Pan Artur udowodnił tym występem, że to nie on powinien obawiać się, że ChatGPT odbierze mu pracę, a wręcz przeciwnie: to sztuczna inteligencja powinna zacząć się bać. Nawet model GPT-4 Turbo nie byłby w stanie tak szybko udzielać poprawnych odpowiedzi. Otwartym pytaniem pozostaje to, jak Pan Artur przygotował się do programu. Czy tak, jak pewien zwycięzca Milionerów czytał Wikipedię? Czy też znalazł inny, lepszy sposób zdobycia tej imponującej wiedzy.
Sam zwycięzca nie zdecydował się na rozmowę z Wirtualną Polską. Opowiedział nam za to o nim ktoś, kto go bardzo dobrze zna. Mowa o Włodzimierzu Pietruszewskim, sołtysie małej wsi Śliwniki, z której pochodzi i w której mieszka Baranowski.
– Byłem zdziwiony, kiedy się dowiedziałem o jego zwycięstwie, żeby nie powiedzieć wręcz, że byłem w szoku – mówi nam Pietruszewski. – To bardzo cichy, niezwykle skromny chłopak. Chodzący swoimi drogami i często zanurzony w swoich myślach.
Mieszka z rodzicami, którzy prowadzą gospodarstwo rolne, specjalizujące się w produkcji mlecznej.
Na co dzień pomaga im w pracy. Studiował ekonomię, ale nie zdecydował się na opuszczenie rodzinnej miejscowości. Nie wyróżniał się niczym szczególnym: nie ma żadnego ekstrawaganckiego, zwracającego uwagę hobby, nie szokował niczym lokalnej społeczności.
– Jesteśmy już tym zmęczeni, nie spodziewaliśmy się – mówi ojciec pana Artura, z którym rozmawiam przez furtkę ich gospodarstwa.
– Mieszkamy tu spokojnie, cicho. A tu nagle wszyscy chcą rozmawiać z synem. On nie ma na to siły, nie jest przygotowany. Nikt by tego nie wytrzymał, człowiek by zwariował – mówi. I dodaje, że jest dumny z syna, ale nie spodziewał się, że tak wiele osób będzie zainteresowanych, by z nim rozmawiać.
– Pytałem ojca Artura, czemu wcześniej się nie chwalił, że syn będzie w „1 z 10”. Mówił, że nie chciał, bo mogła mu się powinąć noga i byłby wstyd. Jaki to wstyd, przecież to teleturniej. Wszystko mogło się zdarzyć. A tymczasem pokazał coś niesamowitego – mówi.
Zwycięzca „1 z 10” wyraźnie unika kontaktu z kimkolwiek. Jest oszołomiony tym, co dzieje się wokół jego osoby po emisji słynnego już odcinka. – Pojechałem do niego, ale rano spał. Odsypiał, bo już od środowego wieczora różni ludzie do niego wydzwaniali i wypisywali. Powiedziałem ojcu, żeby go nie budził. Później mu osobiście pogratuluję – mówi sołtys.
https://www.youtube.com/watch?
Kiedy obejrzałem fragment tego nieludzkiego wyczynu miałem ciarki na ciele 😀 zastanawiałem się, czy się chociaż raz pomyli, bo nie czytałem opisu.
Najlepsi z każdego odcinka gromadzą się w WIELKIM FINALE. Pan Artur nie dotarł. Oficjalny powód: zepsuło się auto po drodze. Nieoficjalny i ten prawdziwy: nie spodziewał się takiego rozgłosu. A on TYLKO POJECHAŁ NA TELETURNIEJ. I pod wpływem ogromnego szumu nie pojechał na Finał.
Szkoda, że już się nie dowiemy czy znowu miałby maksymalną ilość punktów. Czy ktoś wyprzedziłby go w zdobyciu 3 pierwszych dobrych odpowiedzi w finale. Czy udźwignąłby presję raz już zdobytej maksymalnej ilości punktów przy założeniu, że media o nim nic by nie pisały. Tego już się nie dowiemy. Fajnie jakby kiedyś wystartował w „Milionerach”. Jeśli Tomasz Orzechowski wygrał milion, a wcześniej był rekordzistą w „1 z 10” to spore szansę miałby także Pan Artur. Ale wiadomo, zależy jakie byłyby pytania.
WNIOSKI:
1. Nie ocenia się książki po okładce, ale w czasie teleturnieju widać było, że jednak może to być prawda, że jest nieśmiały i skryty. I dlatego nie udźwignął takiego szumu medialnego i takiej ilości dziennikarzy, która przyjechał pod jego drzwi. Zauważyć też można było, że miał tremę w czasie odpowiedzi na pytania. Bo znać odpowiedź, a jeszcze nie dać się stresowi to inna para kaloszy. Za to wielki szacunek.
2. Tak jak Pan Artur nie udźwignął sławy, BO NIE BYŁ NA NIĄ GOTOWY, tak Ty albo ja możemy nie udźwignąć SUKCESU różnie pojętego. Może dlatego Ci się ciągle nie udaje, bo brakuje POKORY? GDYBYŚ ZDOBYŁ ALBO BYŁ TAKI JAKI CHCESZ, ALE BEZ POKORY TO BY CIĘ TO ZNISZCZYŁO? DLatego Bóg Cię chroni?
3. Pan Artur pojechał TYLKO NA TELETURNIEJ. Ty też skup się tylko na konkretnych działaniach. Mniej myśl. Mniej mów. Mniej kombinuj. Mniej wracania do przeszłości. Mniej wybiegania w przyszłość. WIĘCEJ TU I TERAZ. WIĘCEJ LASEROWEGO SKUPIENIA I CZYSTEGO DZIAŁANIA W TEJ CHWILI.
4. Chciałbym coś epickiego zrobić tak jak Pan Artur 😀 SERIO 😀 Ale żeby tak mogło się w ogóle kiedykolwiek stać, muszę skupić się na TU i TERAZ i KONKRETNYM CIĄGLE POWTARZALNYM DZIAŁANIU.
5. Szkoda, że Pan Artur nie udzielił i chyba nie udzeli żadnego wywiadu 🙁 Chciałbym Go zapytać jak zbierał taką wiedzę. Skąd pomysł na teleturniej. Skąd pomysł, żeby brać na siebie. Czy miał jakiś plan jak się pomyli. Czy planował odpowiedzenie na wszystkie pytania itd. Może kiedyś się dowiem 😀
6. Przypuszczam, że pojechał poprostu na teleturniej. Nie planował nic epickiego. Nie planował 803 pkt. A z pytaniami finałowymi mógł sie „wkręcić”: a jeszcze jedno, a jeszcze jedno. To również nie przypadek, że ma tak wielką wiedzę. Gdyby się za bardzo podekscytował, że tak mu dobrze idzie, że ma tyle punktów, mógłby pomylić się, nawet znając odpowiedź. Ja się Panem Arturem zainspirowałem i chciałbym też coś EPICKIEGO zrobić ;D A żeby się tak stało albo zwiększyć na to szansę BĘDE JAK PAN ARTUR: A) SKUPIAM SIĘ NA TYLKO TU I TERAZ B) NA CIĄGŁYM POLEPSZANIU SIĘ. A MOŻE PRZYJDZIE CZAS, ŻE EFEKTEM UBOCZNYM BĘDZIE COŚ EPICKIEGO TAK JAK U PANA ARTURA. Czas zapomnieć już o celu i skupić sie na robocie.
***
2. TEMAT: JEDNA Z ULUBIONYCH TAKTYK LUCYFERA.
Diabły rozłożyły przed Lucyferem różne rzeczy, którymi kuszą ludzi, i kazały mu wybrać jedną ulubioną. Czegóż tam nie było! Nieczystość, bogactwo, władza, kariera i wiele innych nęcących błyskotek. Lucyfer wybrał coś małego, szarego i zwyczajnego. Cóż to takiego? – dziwiły się diabły. Było to…
Z.N.I.E.C.H.Ę.C.E.N.I.E.
Święty ojciec Pio wiele razy mówił osobom, które spowiadał i umacniał w wierzę, żeby tej pokusy strzegli się szczególnie: ZNIECHĘCENIA.
„Wyraźnie zakazuję Ci tego niepokojenia się, gdyż jest ono niedoskonałością, matką wszelkich niedoskonałości” św. Ojciec Pio |
„Zniechęcenie jest najgorszym wrogiem duszy, ponieważ trzyma z daleka od niej jedyną pomoc, Ciebie, naszego Boga.” św. Augustyn.
Nie wysilaj się
Nie ma takiego człowieka na Ziemi, którego nie dotknęłoby ZNIECHĘCENIE.
Trzeba się pomodlić? Przecież wczoraj się modliłem. Przecież już odmówiłem tyle różańców, tyle nowenn. I nic… Powinnam spokojnie, bez krzyku rozmawiać z dziećmi? Przecież to one mnie denerwują. Bo ciągle im mówię i jak grochem o ścianę. Poza tym – tyle razy próbowałam… Warto by podjąć post w jakiejś intencji? Robiłem i niewielki efekt. Mam takie zaległości, że się nigdy nie wyrobię… Staram się, staram się i zero zmian wokoło…
Ten stan poznali także apostołowie, którzy po śmierci Jezusa smutni rozeszli się do domów. „A myśmy się spodziewali, że On właśnie miał wyzwolić Izraela” – powiedzieli św. Kleofas i drugi uczeń w drodze do Emaus.
Jak sobie radzić ze zniechęceniem
Św. Ignacy radził, żeby w zniechęceniu nie zmieniać dobrych postanowień. Rób dalej swoje.
Należy starać się opanować samo zniechęcenie. Środki do tego celu to: modlitwa, umartwienia i pilne badanie przyczyn zniechęcenia. Może to lenistwo? Brak wiary? Może zmieniły się priorytety? A może – jak uczniowie Łukasz i Kleofas – „spodziewałem się” dla siebie czegoś całkiem innego i nie jestem przekonany, że Bóg wie lepiej, co jest dla mnie dobre?
Trzeba też często sobie przypominać, że zniechęcenie jest przejściowei ma na celu wypróbowanie mojej wierności i pobożności. Na razie nie widzę sensu w wypełnianiu woli Bożej i nie rozumiem jej, ale jeśli będę się trzymał dobrych postanowień, to kiedyś zrozumiem. Trzeba zaufać.
Zdaniem św. Franciszka Salezego zniechęcanie się z powodu powtarzających się grzechów jest pierwszą przegraną bitwą w walce o naszą poprawę. Zamiast zniechęcać się, pokładajmy pełną ufność w łaskę Bożą.
Święty daje prostą radę: trzeba poznać swoją grzeszność i przyznać się do niej. Poznanie własnej grzeszności i nędzy oraz uświadomienie ich sobie, jest jednym z największych zadań człowieka na drodze rozwoju życia duchowego. Dla człowieka pysznego przyznanie się do popełnionego grzechu i winy jest prawie niemożliwe. Na ile jest w nas miłości własnej (egoistycznej) – na tyle jest i zniechęcenia. Na ile pokory – na tyle siły do przezwyciężenia zniechęcenia.
Czuwaj w każdym momencie, bo „nie trzeba bynajmniej dziwić się temu, że zawsze odkrywamy w sobie miłość własną, gdyż ona stale tkwi w nas. Czasami śpi jak lis, aż zrywa się znienacka i rzuca na kury. Toteż trzeba czuwać nad nią stale i powoli starać się cierpliwie jej pozbywać” św. Franciszek Salezy.
Jakimi zasadami kierował sie w życiu młody św. Jan Berchmans, Belg? Odp. jak zawsze pogrubione i zazwyczaj podkreślone. |
Często zniechęcamy się, bo nie widzimy poprawy. Po raz kolejny upadamy i znowu nie udaje się nam wypełnić postanowienia. Dlatego św. Franciszek Salezy pisze: „Nie dziw się temu, że nie dostrzegasz wiele postępu ani w swych sprawach doczesnych, ani duchowych. (…) Bóg tajemnicą swej Opatrzności osłonił znak pory, w której zamierza cię wysłuchać, i sposób, w jaki cię wysłucha”. Stąd ważne jest dla katolika, aby zdać się na wolę Bożą i współpracować z Bogiem, wykorzystywać Jego rady i podpowiedzi.
Pamiętaj słowa św. Franciszka Salezego do Filotei: „Oczyszczenie i uzdrowienie zwyczajne, tak ciała jak i duszy, przychodzi tylko stopniowo, z niemałym trudem i dopiero z czasem” (Filotea, s. 30). Z tego powodu zrozumiałe jest podejście tego świętego do dzieła stworzenia człowieka i naszej natury. „Chcielibyśmy również być wolni od wielu niedoskonałości. Ależ, córko droga, musimy się z tym pogodzić, że mamy naturę ludzką, nie anielską. Nasze niedoskonałości nie powinny nam się podobać, ale również nie powinny nas ani dziwić, ani pozbawiać odwagi, powinny nas tylko skłaniać do uległości, pokory i nieufności względem samych siebie, nigdy zaś do zniechęcenia, zasmucenia, a tym bardziej do nieufności w miłość Bożą do nas.”
Wszyscy grzeszymy. Nie ma w tym nic dziwnego, ale nie możemy godzić się na grzech, ani w nim trwać. Gorsze od grzechu jest przekonanie, że już jesteśmy doskonali, czyli nie grzeszymy lub sami sobie z grzechem poradzimy. Św. Franciszek Salezy, rozczytany w ówczesnym bestsellerze duchowości, napisanym przez Wawrzyńca Scupoli, powtarza, że dążenie do świętości jest „walką duchową”.
Dlatego zwraca się do duszy, która pragnie doskonałości: „Niech więc nie trwożą nas nasze niedoskonałości, bo doskonałość polega właśnie na tym, by przeciw niedoskonałościom walczyć. A jak byśmy mogli z nimi walczyć, gdybyśmy ich nie widzieli; jak zwyciężać, gdybyśmy się z nimi nigdy nie spotkali? Zwycięstwo nasze nie w tym jest, żeby niedoskonałości nie odczuwać, lecz w tym, żeby na nie w ogóle nie zezwalać, to zaś że je odczuwamy, nie znaczy, że na nie zezwalamy. Wręcz przeciwnie, zdrowo jest dla naszej pokory ponieść niekiedy z ich strony uszczerbek w tej walce duchowej, w której jednak nigdy nie możemy zostać zwyciężeni, póki nie stracimy życia duszy albo odwagi” (Filotea, s. 31). Czasami potrzeba więcej, a czasami mniej czasu na wejście na drogę świętości, ale ważna jest nasza wytrwałość i ufność w Bożą pomoc.
Góra wydaje się zbyt stroma, dolina zbyt ciemna lub bitwa zbyt zacięta, i tracimy odwagę do kontynuowania. Łatwo ulegamy zniechęceniu, gdy szukamy nagrody lub pochwały od tych wkoło nas. Gdy nasza służba czy posłuszeństwo jest oparte na natychmiastowej nagrodzie, |
Zniechęcenie i rezygnacja, trudności i problemy, bezskuteczne próby i postanowienia bez pokrycia – wszędzie nas to dopada. Chcesz dobrze, a wychodzi jak zwykle … Tak się dzieje w domu, w rodzinie, we wspólnocie, w pracy zawodowej, na uczelni, tak się dzieję w końcu w codziennej zażyłości z Jezusem na modlitwie.
Co z tym zrobić? Po pierwsze „oddramatyzowujesz” sprawę, czyli uciekasz od użalania się nad sobą i narzekania jak to jest Ci źle, a uczysz się wytrwałości!
W jaki sposób? Oczywiście, że jest to trudne, ale to jedyny sposób, aby uczynić Cię właścicielem najcenniejszego „prezentu” jaki otrzymałeś od Boga – WOLNEJ WOLI; a ta musi być silna doświadczeniem.
Szatan zastawia pułapkę zniechęcenia przez całe nasze życie, tak samo jak rozkłada się mnóstwo min przeciwpiechotnych wzdłuż linii frontu, aby nie pozwolić wrogowi przez nią przejść. To sekretna broń, tym skuteczniejsza, że wybucha w momencie, gdy człowiek najmniej się tego spodziewa. Gdy tylko spłynie zła nowina – wieść o kolejnym apostolskim niepowodzeniu albo niepomyślna diagnoza lekarska – a już mamy ochotę opuścić ręce i uchylić się od walki. (Pierre Descouvemont, Wygrać duchową walkę).
Przeciwnik stara się ukazać rzeczywistość w skrajnie ciemnych barwach, przywołując albo minione porażki, albo prognozując kolejne. A to przecież Bóg jest Panem czasu i historii, które ostatecznie zostały prześwietlone blaskiem Chrystusa.
Długotrwała modlitwa w konkretnej intencji, bez widocznych owoców, niezmiennie trudny charakter własny lub innych osób, nieudane próby ewangelizacji… – wszystko to obniża zapał ucznia i podważa jego zaufanie. A Pan właśnie wtedy pyta: Czy wierzysz? (por. J 11,26) i zapewnia: Wystarczy ci mojej łaski. Moc bowiem w słabości się doskonali (2 Kor 12,9).
Zamiast popadać w smutek i planować ucieczkę (ze wspólnoty, pracy czy małżeństwa), należy stanąć do walki w pełnym ekwipunku (modlitwy osobistej, postu, regularnego i częstego przystępowania do sakramentów). Pamięć, że w ciągu całego ziemskiego życia jest się na polu bitwy, a nie w przytulnej poczekalni do nieba, stanowi pierwszy krok do zwycięstwa. Wówczas trudne życiowe doświadczenia okazują się narzędziem duchowego wzrostu: Za pełną radość poczytujcie to sobie, bracia moi, ilekroć spadają na was różne doświadczenia. Wiedzcie, że to, co wystawia waszą wiarę na próbę, rodzi wytrwałość. Wytrwałość zaś winna być dziełem doskonałym, abyście byli doskonali, nienaganni, w niczym nie wykazując braków (Jk 1,2-4).
Moja sytuacja finansowa wykańcza mnie. Pracowałem naprawdę ciężko, miałem dwie prace jednocześnie, lecz wydaje mi się, że nigdy nie wygrzebiemy się z dołka. Cały ten wysiłek nie był tego warty.
„Nie zniechęcać się. Trudniej jest dźwignąć się ze zniechęcenia niż z grzechu.” św. Elżbieta od Trójcy Przenajświętszej
Pewna osoba poszukiwała pracy i przez sześć miesięcy wzywana była na rozmowy kwalifikacyjne trzy razy w tygodniu. W jednych miejscach mówili: „zadzwonimy”. W innych: „mamy nadzieję” albo: „Pan jest chyba osobą, której szukamy”. Niczego to jednak nie oznaczało. Zniechęcenie zagnieździło się w nim jak gęsta mgła, zasłaniająca światło nadziei.
Pracowałeś może kiedyś nad czymś i czułeś, że „tym razem będzie lepiej, dokądś to musi prowadzić”, a w rezultacie przekonałeś się, że donikąd nie doszedłeś? Angażujesz się w dodatkowy czas pracy, oceny twych osiągnięć są wysokie, już czujesz smak awansu, a promowany zostaje ktoś inny. Nie stało się tak ze względu na jego zdolności, lecz po prostu ten ktoś „znał kogoś”, kogo ty nie znałeś, lub coś w tym rodzaju.
W pewnych okresach życia możesz doświadczyć zbyt wielu problemów za jednym razem. Poradziłbyś sobie na pewno z każdym z nich z osobna, lecz wszystkie naraz są zbyt przytłaczające. Charakterystyczne słowa: „tego jest za dużo” — mogą popchnąć cię w stan kryzysu. Sytuację możemy porównać do ballady z westernu, gdzie mowa o grajku, co stracił pracę, opuściła go dziewczyna, zdechł mu pies, a na dodatek ciężarówka nie chce jechać.
Słyszę, jak ludzie mówią, że niedobrze jest trwać w zniechęceniu. To prawda. W jaki sposób więc moglibyśmy je obrócić na naszą korzyść?
Dla wielu ludzi jedną z przyczyn zniechęcenia są nierealistyczne oczekiwania. Niektórzy z nas mają konkretne oczekiwania odnośnie do samych siebie, do innych, do swych związków małżeńskich, które mogą zostać zaspokojone jedynie w nierealnym świecie ich wyobraźni.
„Zewsząd cierpienia znosimy, lecz nie poddajemy się zwątpieniu; żyjemy w niedostatku, lecz nie rozpaczamy; znosimy prześladowania, lecz nie czujemy się osamotnieni, obalają nas na ziemię, lecz nie giniemy” (2 Kor 4, 8-9).
Jeszcze dwa lata temu był bardzo bogaty. Nadeszła jednak recesja. Był na nią nieprzygotowany. Stracił wszystko, co miał. Wpadł w pijaństwo. Żona zaczęła spędzać coraz więcej czasu poza domem. Najstarszy syn zaczął brać narkotyki. Jak to powiedział: «cała rodzina rozpadła się na części». (Jest tego na pewno dosyć, by niejednego wprowadzić w stan zniechęcenia).
«W końcu — powiedział — pewnego dnia przyszła do mnie żona i powiedziała, że nie zniesie tego dłużej i chce rozwodu». W ten sposób przebrała się miarka. Mężczyzna zwołał całą rodzinę na naradę i rzekł: «Musimy coś z tym zrobić. Nie możemy tak dalej żyć. Co proponujecie?». Ku jego zaskoczeniu głos zabrała dwunastoletnia córka: «Tato, przede wszystkim musimy pamiętać, że Bóg dalej nas kocha».
Słowa te uderzyły w niego jak piorun z jasnego nieba. «Bóg dalej nas kocha». Rodzina przeprowadziła inwentaryzację. Stracili prawie wszystkie posiadane przedmioty. Lecz co z tego? To było tylko drewno, cegły, metal, trochę tego, trochę tamtego.
Powiedział więc: «W dalszym ciągu mamy siebie nawzajem. Posiadamy wszyscy zdrowie, możliwości, a także wciąż mamy Boga». «Wtedy — rzekł — uklęknęliśmy i błagaliśmy Boga o Jego kierownictwo. Od tej chwili wszystko zaczęło wracać na właściwe tory. Złożyłem ofiarę ze swej dumy i zatrudniłem się na niskim stanowisku. Żona też poszła do pracy. Dzieci pomagały nam i staliśmy się bardzo zgraną paczką. A to wszystko dlatego, że uświadomiliśmy sobie, że Bóg dalej nas kocha».
To jest najlepsza droga do rozwiązywania problemów: «Bóg wciąż nas kocha»”.
Nawet jeśli tego nie czujesz, mógłbyś to powtórzyć? „Bóg wciąż mnie kocha”. Jak wyglądałoby twoje zniechęcenie, jeśli powtarzałbyś te słowa co godzinę każdego dnia?
Dlaczego jeszcze próbować? Przecież wszystko tylko się powtórzy. Co rusz, nieświadomie i niechcący, naszymi myślami i czynami przywołujemy przeszłość. Spojrzenie w przyszłość i teraźniejszość będzie inne, jeśli popatrzysz na nie przez pryzmat Listu do Filipian (4, 8): „Na koniec, bracia, wszystko, co jest prawdziwe, co godne, co sprawiedliwe, co czyste, co miłe, co zasługuje na uznanie: jeśli jest jakąś cnotą i czynem chwalebnym — to bierzcie pod rozwagę”.
Żeby wytrwać, trzeba:
A) Mieć mocne postanowienia; nie trzeba podejmować ich zbyt wiele.
B) Nie zniechęcać się. Trudniej jest powstać ze zniechęcenia aniżeli z grzechu. Nie wpadać w niepokój, gdy nie stwierdzamy postępu w stanie duszy. Bóg często pozwala na to, aby nas uchronić przed uczuciem pychy. Ach, On umie widzieć nasze postępy i liczyć wszystkie nasze wysiłki.
***
3. TEMAT: JAK RADZIĆ SOBIE Z NIEPOWODZENIAMI.
Jak radzić sobie z niepowodzeniami, czyli spokojnie to tylko awaria.
Spokojnie, to tylko awaria zamiast, przepraszam, czy leci z nami pilot?
Nikt z nas, dosłownie NIKT, nie jest w stanie obiektywnie ocenić swojego potencjału – czyli tego, co zwie się talentem. Albo przestrzelimy w górę albo przestrzelimy w dół, ale trafić w 10-tkę się nie da. POTENCJAŁ ZNA TYLKO BÓG.
Świetnie to obrazuje film o szkolnej drużynie futbolu amerykańskiego o znamiennym tytule „Boska interwencja.” Tutaj fragment o naszym ukrytym potencjale:
https://www.youtube.com/watch?
’Niepowodzenie’ czy 'porażka’? Czy to to samo? Większość czytających nie odnosi porażek z tej prostej przyczyny, że nie mierzy dość wysoko, nie ryzykuje dość dużo i ogólnie nie gra, żeby wygrać. Każda porażka jest niepowodzeniem, ale nie każde niepowodzenie jest przecież porażką. Im bardziej emocjonalny jesteś tym bardziej będziesz wyolbrzymiał niepowodzenia. Najlepsze jest to, że ŻADNE NIEPOWODZENIE PORAŻKĄ BYĆ NIE MUSI.
Ogólnie mało osób mówi o tym, jak radzić sobie z niepowodzeniami. Które są – co muszę dodać – pewne. I to jest już tak wyświechtane i wszyscy o tym mówią i nikt już tego nie słyszy – że droga do sukcesu (niezależnie od tego jak go sobie definiujesz) usłana jest niepowodzeniami. Niepowodzenia nie powinny być tylko tym, czym zamiast róż usłana jest twoja droga. Powinny pełnić rolę Twojego paliwa.
Dlatego niepowodzenia są absolutnie niezbędne na drodze do rozwoju i sięgania po więcej – bo na tym powinno polegać życie – na sięganiu po więcej tego, na czym Ci zależy i co dla Ciebie ważne.
Najlepsi non stop rozciągają swoją strefę kompetencji co ze 100% pewnością prowadzi do tymczasowych niepowodzeń. Rozwój polega na robieniu tego, czego jeszcze nie umiesz. Robienie tego, czego jeszcze nie umiesz musi prowadzić do nieudanych prób. Porażek jeśli wolisz.
Czyli jak to w życiu bywa, wszystko sprowadza się do ceny jaką jesteś gotowi zapłacić za swój sukces.
Jeśli traktujesz niepowodzenia jako zasób do dalszego wykorzystania, jako paliwo do dorzucenia do pieca zwanego motywacją i determinacją – jesteś do przodu.
Jeśli uznasz, że niepowodzenie jest potwierdzeniem Twojego marnego obrazu siebie, dowodem na to, że to czego chcesz jest dla innych – no cóż… Również będziesz mieć rację.
Dopiero niepowodzenie / porażka pokazuje nam jak bardzo na celu zależy. Każdy idiota jest w stanie sięgnąć po to, co przychodzi bez trudu.
Niepowodzenia uodparniają. Pod warunkiem, że potraktujesz je jako feedback, czyli informację zwrotną, odrobisz lekcję i ruszysz do przodu.
Otrzesz łzy, spokorniejesz, wyciągniesz wnioski i znowu postawisz wykolejoną lokomotywę na tory i ruszysz do przodu CZY DALEJ BĘDZIESZ UCIEKAĆ TCHÓRZU?
***
DODATEK Z SZACUNKU, PODZIWU I MIŁOŚCI DLA ŚWIĘTYCH:
DODATEK DLA AMBITNYCH CZYTELNIKÓW:
KARTKA Z KALENDARZA NA TEN TYDZIEŃ: (TO ŚWIĘCI WYBIERAJĄ NAS. NIE MY ICH)
DUŻO TYCH ŚWIĘTYCH… MOŻNA NA KILKA DNI ROZBIĆ. WYbrałem dla Ciebie najważniejsze rzeczy z ich życia. Nigdy nie wiesz jakie jedno zdanie z ich życia może być Twoim Game Changerem.
Polecam szczególnie do czytania:
a) 26 listopada niedziela, św. Jan Berchmans, jezutia. Nie dożył odprawienia chociaż 1 Mszy św.
b) 26 listopada niedziela, św. Leonard z Porto Maurizio. Zawsze dawał wszystkim te trzy rady.
c) 1 grudnia piątek, św. Natalii.
***
NIE ZDĄŻYŁ ODPRAWIĆ CHOĆBY 1 MSZY ŚW.
26 LISTOPADA NIEDZIELA: ŚW. JAN BERCHMANS, JEZUITA.1599-1621, BELGIA. Mimo złej sytuacji materialnej, przez pewien czas rodzice opłacali jego naukę, ale gdy matka zachorowała, Jan musiał przerwać studia. Wtedy miejscowy proboszcz Piotr van Emmerick wsparł go finansowo; Jan mógł kontynuować rozpoczętą naukę. Bardzo wcześnie poczuł powołanie, jednak śmierć matki w 1616 r. i rosnąca bieda utrudniały mu pójście tą drogą.
Dzięki bardzo ciężkiej pracy (poza nauką m.in. zarabiał posługując u pewnego kanonika) i pomocy różnych kapłanów zdobył wykształcenie w nowo utworzonym Kolegium Jezuitów w Mechelen. Był członkiem Sodalicji Mariańskiej (katolickiego stowarzyszenia religijno-społecznego zrzeszającego czcicieli Maryi).
Nauczyciel Jana mówił: „Najczęściej można było go widzieć w kościele, a najrzadziej na ulicy. Był tak czysty i solidny, że młodzieńcze wady nie miały do niego przystępu”. Z powodu jego postawy i szczerej pobożności ludzie nazywali go aniołem. Przez całe życie szczególnym nabożeństwem darzył Najświętszy Sakrament.
Jego zdolności spowodowały, że w tym samym roku wysłano go na studia filozoficzne i teologiczne do Rzymu. Tam również wyróżniał się wśród kleryków swoją postawą i pilnością. Dysputę publiczną, do której został wyznaczony, poprowadził z zadziwiającą subtelnością argumentacji. Było to jednak ostatnie jego wystąpienie. Wzorowo zachowywał regułę zakonną, starając się naśladować św. Alojzego, którego podziwiał.
Na początku sierpnia 1621 r. Jan ciężko zachorował. Jego organizm nie wytrzymał letnich rzymskich upałów. Dodatkowo był on bardzo wyczerpany intensywną nauką i aktywnym życiem wewnętrznym, dlatego nie zdołał się obronić przed chorobą. Najpierw dostał gorączki, a potem zapalenia płuc. Na śmiertelnym łożu miał koło siebie lub trzymał w rękach różaniec, krzyż i reguły zakonne. Mówił: „Z tym chętnie umrę”. Mimo starań lekarzy zmarł po sześciu dniach, 13 sierpnia 1621 r. Miał zaledwie 22 lata. Nie dożył upragnionych święceń kapłańskich.
Znany komentator ksiąg Pisma Świętego, o. Korneliusz Lapide, tak opisał Jana Berchmansa: „U Jana uderza mnie jego dziewiczy urok, jego towarzyskość i miłe usposobienie, które sprawiły, że drogim był dla wszystkich; oblicze jego było klarowne i proste, podobnie jak jego mowa. Do każdego odnosił się ze czcią, gotów zawsze do usług. Na jego obliczu gościł zawsze przyjazny uśmiech, którego nawet śmierć nie zdoła zgasić”.
Jego ciało spoczywa w osobnym, bogatym ołtarzu w kościele św. Ignacego Loyoli w Rzymie, natomiast jego serce znajduje się w kościele jezuitów w Lovanium.
Oto zasady, którymi kierował się w życiu św. Jan Berchmans:
1. Serce moje jedynie bezpiecznym być może, gdy wytrwa w szczerej, dziecięcej miłości ku Matce Bożej.
2. Mało mówić, dużo czynić.
3. Wielce sobie ważyć drobne sprawy.
4. Jeśli nie dojdę do świętości za młodu, nigdy nie będę świętym.
5. Myśl, żebyś Panu Bogu się podobał, a Pan Bóg o tobie myśleć będzie.
6. Sumiennie dopilnuję punktualnego rannego wstawania.
7. Kto nie docenia modlitwy, nie wytrwa w pobożności.
8. Wszystko, co czynisz, czyń z wielką starannością.
9. Cierpliwość koroną wszelkich cnót.
10. Nie czyń nigdy tego, co ci się w drugich nie podoba, ale to, co się w nich podoba.
Jest patronem ministrantów i młodzieży studiującej.
ZAŁOŻYCIEL PAULISTÓW (MOŻE MASZ NAWET BIBLIĘ ICH WYDAWNICTWA)
Błogosławiony Jakub Alberione, kapłan, 1884-1971, Italia. W nocy 31 grudnia 1900 roku, która rozdzielała dwa wieki, trwał przez cztery godziny na adoracji przed Najświętszym Sakramentem, uroczyście wystawionym w katedrze w Albie. Doznał wtedy mocy szczególnego Światła, które wychodziło z Hostii. Usłyszał w swym sercu słowa Jezusa: „Przyjdźcie do Mnie wszyscy”. Zrozumiał wówczas, że od Jezusa płynie wszystko, że u Niego obecnego w tabernakulum jest wszelkie światło i pomoc. Od tej pory czuł się głęboko zobowiązany do służby Kościołowi i ludziom nowego wieku.
Jako jeden z pierwszych ludzi w Kościele zaczął na szeroką skalę wykorzystywać druk do głoszenia Ewangelii. Już w 1914 roku założył szkołę drukarską, a z zespołu wychowawców i nauczycieli stworzył wspólnotę zakonną – Towarzystwo św. Pawła, którego członkowie (zwani powszechnie paulistami) poświęcają się pracy ewangelizacyjnej poprzez środki społecznego przekazu. W następnych latach powstały liczne instytuty prowadzące pracę apostolską za pośrednictwem radia, telewizji, filmu, płyt, książek i prasy.
Pierwszym zadaniem, jakie Jakub pozostawił swym następcom, było rozpowszechnianie Pisma świętego. Sam nie tylko świetnie znał Biblię, ale był w niej „zanurzony”. Nigdy się z nią nie rozstawał. Jak sam powtarzał, „Biblię odróżnia od innych książek duch, który ją przenika i ożywia. Na jej stronach płonie Boży ogień Ducha Świętego”. Wydawał liczne broszury, gazety, czasopisma, książki, płyty z muzyką i filmy fabularne. Wszystkie te dzieła miały pomóc ludziom poznać Ewangelie. Podkreślał wyjątkowość pedagogii stosowanej przez Jezusa: swoje słowa poprzedził On przykładem i dopełnił oddaniem życia za uczniów, których wezwał do naśladowania Jego czynów.
APOSTOŁ WŁOCH
DAWAŁ TE SAME 3 RADY KAŻDEJ OSOBIE
Święty Leonard z Porto Maurizio, franciszkanin-obserwant, 1676-1751, Italia. Matka osierociła go, kiedy miał 2 lata. Atmosfera w domu była tak dalece religijna, że trzech synów wstąpiło do Braci Mniejszych (franciszkanie), a córka – do klarysek w Sienie. Leonard już jako chłopiec rozwijał wśród rówieśników działalność apostolską: gromadził ich przed kapliczką, przemawiał do nich, odmawiał z nimi wspólnie różaniec.
Miał wyjechać na misje do Chin, jednakże zbyt intensywne życie wewnętrzne oraz wytężone studia wpędziły Leonarda w ciężką chorobę. Przyrzekł on wówczas Najświętszej Maryi Pannie, że gdy wyzdrowieje, poświęci się bez reszty misjom krajowym wśród ludu. Został wysłuchany i odtąd przez 43 lata przemierzał Włochy jako ludowy misjonarz, zyskując tytuł „apostoła Włoch”.
O swoich kazaniach mówił: „Moje kazania nie mogą być piękne, lecz są pięknymi prawdami”. Rozszerzał nabożeństwo do Najświętszego Sakramentu (wprowadzał całodzienną adorację) i Najświętszej Maryi Panny (był jednym z największych propagatorów nabożeństwa „Trzy Zdrowaś Mario”). Był promotorem nabożeństwa Drogi Krzyżowej. Stacje Męki Pańskiej erygował w 576 kościołach. To dzięki jego prośbie papież Benedykt XIV założył Drogę Krzyżową w rzymskim Koloseum. Za przykładem św. Bernardyna szerzył także nabożeństwo do Imienia Jezus. Polecał, by wierni wypisywali to imię na drzwiach swoich domów i mieszkań. Zachęcał wiernych do codziennego udziału we Mszy świętej. Wprowadzał także praktykę częstego nawiedzania Pana Jezusa w kościele.
Ojciec Leonard zwykł dawać trzy rady tym, którzy o nie zwracali się do niego: nigdy nic przeciw Bogu, nigdy nic, jeśli nie z Bogiem, nigdy nic, jeśli nie dla Boga. Zostawił po sobie 20 prac pisanych, m.in. O spowiedzi generalnej, Rekolekcje, Kazania na Wielki Post, Kazania o Najświętszym Sakramencie i Zbiór pożytecznych myśli o śmierci. Patronem misji ludowych.
RODZONY OJCIEC NIE ODZYWAŁ SIĘ PRZEZ 10 LAT
Święty Sylwester Gozzolini, opat, 1177-1267, Italia. Był synem wpływowego prawnika, który wysłał go na studia do Bolonii. Szybko zmienił kierunek studiów – zaczął zgłębiać teologię. Długie godziny spędzał na modlitwie. Chociaż ojciec nie wyraził zgody (nie odzywał się do syna przez dziesięć lat), Sylwester został księdzem. Oddał się pracy duszpasterskiej z takim zapałem, że wzbudził wrogość miejscowego biskupa.
Gdy miał pięćdziesiąt lat, zobaczył rozkładające się szczątki niegdyś pięknej osoby. Zrobiło to na nim takie wrażenie, że całkowicie zmienił tryb życia. Od 1227 r. przez trzy lata przebywał w pustelni w Grotta Fucile. Prowadził tam bardzo surowe życie. Wkrótce zaczęli schodzić się do niego uczniowie, którzy chcieli żyć tak jak on. Trzeba było założyć dla nich klasztor.
Gdy Sylwester zastanawiał się, jaką regułę wybrać dla nowych braci, zwanych potem sylwestrynami, miał wizję, w której różni założyciele zakonów polecali mu swoje reguły. Wybrał Regułę św. Benedykta i na jego ściśle zachowywanej regule oparł swoją. Św. Sylwester był dobrym kaznodzieją, cechowała go pokora i surowość życia pełnego pokuty. Czcił Eucharystię i Matkę Najświętszą.
Święty Konrad z Konstancji, biskup, 900-975(976), Niemcy. Ze sporego spadku, jaki mu zostawił ojciec, Konrad ufundował liczne kościoły, klasztory i szpitale, m.in. szpital w Kreuzlingen, wyposażony przez niego we fragment krzyża, przywiezionego z Jerozolimy.Odbył trzy pielgrzymki do Ziemi Świętej i wiele razy do Rzymu. Towarzyszył cesarzowi Ottonowi I w pielgrzymkach do Włoch.
W ikonografii św. Konrad ukazywany jest często jako biskup z kielichem mszalnym w ręku, w którym jest pająk (czasami pająk unosi się ponad kielichem). Takie przedstawianie wynika z pewnej historii. Gdy Konrad celebrował Mszę świętą, do kielicha wpadł pająk. W tamtych czasach uważano, że pająki są śmiertelnie trujące. Konrad spożywając Krew Pańską z utopionym w niej pająkiem dał więc świadectwo wiary.
***
MARYJNY KAPŁAN
27 LISTOPADA PONIEDZIAŁEK: ŚW. FRANCISZEK ANTONI FASANI, FRANCISZKANIN, 1681-1742, ITALIA. W wieku sześciu lat został ministrantem w ich kościele i zaczął pobierać nauki w szkole przyklasztornej franciszkanów. Przez niemal dwadzieścia kolejnych lat był na przemian mistrzem nowicjatu i gwardianem konwentu w Lucera. Niemal całe życie kapłańskie wiódł zatem w rodzinnym mieście.
Był gorliwym i wybitnym kaznodzieją. W całej północnej Apulii nie było miasta i wsi, gdzie nie mówiłby choć raz. W Lucera przemawiał w każdą niedzielę i święto, a w Wielkim Poście wyruszał w teren z posługą słowa. Odprawiał m.in. nowenny w formie nabożeństw przed głównymi świętami maryjnymi, Bożym Narodzeniem i Zesłaniem Ducha Świętego. Przy okazji szczególnie ważnych uroczystości przemawiał także na placu miejskim.
Jego kazania były gruntownie przygotowane, przemyślane, a jednocześnie proste, zwięzłe i uduchowione. Odznaczał się postawą zasługującą na naśladowanie. Otaczał opieką ubogich, więźniów, zwłaszcza tych skazanych na śmierć, którym starał się zawsze przyjść z pomocą. Był poszukiwanym spowiednikiem i przewodnikiem duchowym kapłanów, osób zakonnych i świeckich.
W konfesjonale spędzał wiele godzin, odznaczał się cierpliwością i łagodnością, a pouczenia jego były krótkie i rzeczowe.
Dzięki głębokiej religijności rodziców miał szczególne nabożeństwo do Matki Bożej. W domu rodzinnym każdego wieczoru odmawiano wspólnie, na klęcząco, różaniec i litanię loretańską. Codziennie po Nieszporach przez pół godziny modlił się przed ołtarzem Niepokalanej. Wracał tam też o północy, tuż przed udaniem się na spoczynek. W wigilie świąt Matki Bożej i w soboty praktykował surowe posty.
Jak wielka była jego miłość do Maryi i chęć naśladowania Jej – widać w słowach, którymi kończył modlitwy odmawiane prywatnie i wspólnie z ludem: „Wierzę w Boga, który jest nieskończoną Prawdą i wierzę tak, jak wierzyła Najświętsza Dziewica. Ufam Bogu nieskończonego miłosierdzia, że dostąpię życia wiecznego i ufam tą nadzieją, jaką miała Najświętsza Dziewica. Kocham Boga, który jest nieskończonym Pięknem i Dobrem i kocham tą miłością, z jaką Go kochała Maryja Dziewica. Kocham moich bliźnich, także i nieprzyjaciół, upraszając dla nich od Boga wszelkie dobra, tak jak to czyniła Maryja Dziewica. Żałuję za me grzechy, będące obrazą nieskończonego majestatu Bożego, z takim żalem, z jakim bolała nad grzechami świata Najświętsza Dziewica. Przyjmuję wszelkie cierpienia, zdając się całkowicie na wolę Bożą, jak to czyniła Najświętsza Dziewica. Poświęcam wszystkie moje myśli, pragnienia, zmysły wewnętrzne i zewnętrzne, słowa, czyny i całe życie na ustawiczną ofiarę Bogu, tak jak to czyniła Najświętsza Dziewica”.
Często głosił kazania o Matce Bożej, a swoim słuchaczom mówił: „Kochajmy Maryję! Uciekajmy się do Niej w pokusach, cierpieniach, oschłości ducha, w każdej potrzebie duszy i ciała! Kto jest prawdziwym czcicielem Maryi, nie zazna potępienia. Ona jest bowiem kluczem do nieba. W Niej winniśmy złożyć wszystkie nasze nadzieje, ponieważ przez Jej wstawiennictwo wszystko możemy otrzymać od Boga”. Najbardziej starał się szerzyć kult Maryi Niepokalanie Poczętej. Sprowadził do kościoła klasztornego w Lucera Jej figurę o dużej wartości artystycznej, która znajduje się tam do dziś. Komponował pieśni maryjne, a jedna z nich, wielbiąca Niepokalanie Poczętą, jest jeszcze teraz śpiewana w Lucera podczas nabożeństw maryjnych.
Odszedł z tego świata trzymając obrazek Niepokalanej, odmawiając kantyk Magnificat i antyfonę Tota pulchra es Maria.
Błogosławiony Bernardyn z Fossa, franciszkanin, 1420-1503, Italia. Dwukrotnie proponowano mu biskupstwo w Aquila, ale pokora sprawiła, że nie przyjął tego zaszczytu. Chciał być naśladowcą świętych Bernardyna ze Sieny i Jana Kapistrana poprzez oddanie się kaznodziejstwu, pracom misyjnym, a w ostatnich latach życia – pisarstwu. Zabiegał o porozumienie między franciszkanami konwentualnymi a obserwantami (bernardynami). Jest m.in. autorem pierwszego życiorysu św. Bernardyna ze Sieny. W Biblioteca Marciana w Wenecji znajduje się około 500 rękopisów z mowami żałobnymi i kazaniami okolicznościowymi, wygłoszonymi przez bł. Bernardyna.
Święty Wirgiliusz, biskup-benedyktyn, zm. 781(784), Irlandia. Około 740 r. opuścił ojczyznę, aby dotrzeć do Ziemi Świętej. Jego wiedza i umiejętności zwróciły uwagę Pepina Krótkiego (przyszłego króla Franków), który zatrzymał go przez około 2 lata na swoim dworze.
Zrezygnował z wyprawy do Ziemi Świętej i poszedł w ślady św. Ruperta, pierwszego apostoła Austrii. Jest patronem Austrii i Salzburga.
Błogosławiona Małgorzata Sabaudzka, wdowa-dominikanka III Zakonu, 1382(1390)-1464, Niemcy. Córka księcia Piemontu oraz Katarzyny, córki księcia Amadeusza III z Genewy. Była siostrzenicą papieża Klemensa VII. Rodzice umarli, gdy była jeszcze dzieckiem, dlatego została oddana wraz z jedną z trzech sióstr, Matyldą, pod opiekę wuja, który w 1403 r. wydał ją za mąż za owdowiałego Teodora, markiza Montferrat, pochodzącego ze skłóconych z jej rodem potomków bizantyjskich cesarzy – rodziny Paleologów. Mariaż ten miał zakończyć trwający od lat konflikt.
Małżeństwo Małgorzaty i Teodora było udane, ale kochający się małżonkowie byli bezdzietni. Gdy w 1418 r. została wdową. Małgorzata jednak nie zamierzała wychodzić ponownie za mąż. Bardzo cierpiała po śmierci męża, do którego była przywiązana. Ponadto od dzieciństwa była bardzo pobożna, jej wiara pogłębiła się jeszcze w czasie wizyty w ich włościach św. Wincentego Ferreriusza, wędrownego kaznodziei.
Wprawdzie książę Mediolanu, Filip Maria Visconti starał się o jej rękę, prosząc papieża Marcina V o zwolnienie Małgorzaty ze ślubów zakonnych i taką zgodę otrzymał, ale Małgorzata nie chciała wychodzić za mąż. Jej życie wypełniały modlitwy, kontemplacja i pokuta.
Jak wynika z zachowanych listów, przyczyniła się do rezygnacji z urzędu przez jej kuzyna, Amadeusza VIII Sabaudzkiego, który został wybrany na antypapieża (jako Feliks V) podczas schizmatycznego soboru w Bazylei. Pod jej wpływem Amadeusz ukorzył się przed papieżem ze stolicy Piotrowej, a później został nawet kardynałem i umarł w opinii świętości.
Miewała liczne objawienia Matki Bożej i Pana Jezusa. W jednym z nich Chrystus zapytał ją, jaki rodzaj cierpienia wybiera: znoszenie oszczerstw, choroby czy prześladowań. Wybrała wszystkie trzy i potem pokornie te cierpienia znosiła. Jej niedoszły małżonek, książę Visconti, zarzucał jej popieranie herezji. Małgorzata często i długo chorowała, oskarżano ją też o tyranię w klasztorze.
Dwa dni przed śmiercią Małgorzata poprosiła o położenie jej pod krucyfiksem w jej celi, w której nagle, gdy znalazła się u stóp Jezusa – zrobiło się jasno. Siostry usłyszały jakby chóry anielskie oznajmujące przybycie Pana. Powtórzyło się to następnego dnia, w święto św. Cecylii. W dniu śmierci, po przyjęciu sakramentu namaszczenia chorych, w celi Małgorzaty widziano nieznaną zakonnicę, która przypominała św. Katarzynę ze Sieny, do której umierająca miała szczególne nabożeństwo i której listy kazała sobie kopiować. Jest jedną z trzech wyniesionych na ołtarze księżniczek Zakonu Dominikańskiego i patronką wdów.
***
28 LISTOPADA WTOREK: BŁ. JACEK THOMPSON, KAPŁAN I MĘCZENNIK, ZM. 1582, ANGLIA. W czasie, gdy w Anglii katolicy byli prześladowani, 19 września 1580 r. rozpoczął studia we Francji. Niższe i wyższe święcenia kapłańskie przyjął w ciągu zaledwie dwunastu dni, mimo że w tym czasie był poważnie chory. W 1582 r. został wysłany na misje do Yorku. Następnego dnia po dotarciu do miasta został aresztowany. Rządzącej wtedy Radzie Północy otwarcie przyznał się do bycia katolickim kapłanem. Takie zachowanie zaskoczyło mieszkańców, którzy wiedzieli, że dłuższy czas spędził poza miastem i nie był w nim znany jako duchowny.
Zakutego w kajdany, umieszczono go początkowo w prywatnym więzieniu. Przebywał w nim, dopóki miał czym płacić. Potem przeniesiono go do zamku. 25 listopada 1582 r. został skazany za zdradę stanu. Trzy dni później, 28 listopada 1582 r., został powieszony na znajdującym się w Yorku publicznym miejscu straceń – Knavesmire. Idąc na śmierć pozostał spokojny, niemal radosny, zaprzeczał jedynie twierdzeniu, że spiskował przeciw królowej. Mówił, że ginie tylko z powodu wyznawania wiary katolickiej. Już wisząc na szubienicy podniósł ręce do nieba, potem uderzył się w pierś prawą ręką, a na koniec uczynił w powietrzu znak krzyża. Mimo że wtedy był taki zwyczaj, jego ciało nie zostało poćwiartowane, jak innych, ale zakopano je pod szubienicą.
ZGINĄŁ ZA OBRONĘ OBRAZÓW
Święty Stefan Młodszy, męczennik, 713(715)-764, Konstantynopol. Greckie imię Stephanos znaczy tyle, co „wieniec” i jest tłumaczone jako Stefan albo Szczepan. Stefan zwany Młodszym (dla odróżnienia od bardziej znanego męczennika, św. Szczepana, diakona, którego wspominamy 26 grudnia). Podczas sporów o cześć świętych obrazów opowiedział się po stronie obrońców dotychczasowego kultu. Tym samym naraził się na prześladowanie przez cesarza Konstantyna V Kopronima, jednego z obrazoburców (ikonoklastów), zabraniających oddawania czci wizerunkom Chrystusa i niszczących ikony.
W czerwcu 762 r. zażądano od niego podpisania dokumentów nielegalnego synodu, który zebrał się w 754 r. w Hieria, by potępić oddawanie czci obrazom. Gdy odmówił, zamknięto go w klasztorze, a następnie zesłano na jedną z wysepek na Morzu Marmara. Po około dwóch latach przewieziono go i stawiono przed cesarzem. Gdy Stefan ponownie opowiedział się za kultem obrazów, wtrącono go do więzienia w Konstantynopolu, gdzie z tych samych powodów przebywało już 300 mnichów. Spędził tam 11 miesięcy. Zmarł w więzieniu w 764 r., dotkliwie pobity przez pochlebców cesarza.
Święty Jakub z Marchii, franciszkanin-obserwant, 1394-1476, Italia. W dzieciństwie musiał ciężko pracować, bo jego rodzina była bardzo uboga. Był osiemnastym z dziewiętnaściorga dzieci swoich rodziców. Zajmował się wypasaniem bydła i świń. Po śmierci ojca, Jakubem zaopiekował się wuj-kapłan i to dzięki niemu chłopak zdobył wykształcenie. Studiował na kilku włoskich uniwersytetach i ukończył studia prawnicze.
Szybko zaczął się wyróżniać swoją wiedzą teologiczną, pięknem i logiką wypowiedzi oraz pokorą i świętością życia. Dzięki temu z polecenia św. Bernardyna ze Sieny został mianowany kaznodzieją zakonu, co było dużym wyróżnieniem. Chociaż poświęcił się przede wszystkim tej posłudze, znalazł czas, by współpracować ze św. Janem Kapistranem i św. Bernardynem przy reformowaniu zakonu. Przyczynił się do zakładania klasztorów o surowszej regule. Godny podziwu był jego dar przyswajania nowych języków oraz doskonała pamięć.
Jako misjonarz przewędrował prawie całe Włochy. Dotarł także do wielu państw europejskich. Swoje kazania głosił na terenie Bośni, Dalmacji, Albanii, Czech, Polski, Rusi, Norwegii, Danii, Węgier, Prus i Austrii. Mówi się, że w ciągu 40 lat swojej pracy nawrócił 50 tysięcy heretyków oraz niezliczone rzesze grzeszników.
Wszędzie krzewił kult Najświętszego Imienia Jezus. Z poczucia wagi pełnionej misji ani na chwilę nie ustawał w swojej posłudze. Jego starania zostały docenione przez trzech papieży. Był legatem Eugeniusza IV, Mikołaja V i Kaliksta III. Darząc Jakuba szacunkiem i podziwem, powierzali mu kolejne, ważne zadania misyjne oraz funkcję inkwizytora.
W czasie swoich podróży Jakub nie tylko ewangelizował. Zauważał różne potrzeby społeczne, był często mediatorem między skłóconymi miastami włoskimi. Troszczył się też o warunki życia najuboższych. W wielu miejscach zakładał montes pietatis, czyli banki pobożne. Były to lombardy, w których biedni mogli zaciągnąć kredyt na niski procent. Po jego śmierci zostały one rozpowszechnione przez bł. Bernardyna z Feltre. Z pokory Jakub nie przyjął proponowanej mu godności biskupa Mediolanu.
***
ODDALI TO, CO MIELI NAJCENNIEJSZE
29 LISTOPADA ŚRODA: BŁ. MĘCZENNICY DIONIZY I REDEMPT, KARMELICI BOSI, ZM.1638, INDONEZJA. W 1620 r. został założony przez karmelitów bosych klasztor w Goa w Indiach, który wydał dwóch męczenników: bł. Dionizego od Narodzenia Pańskiego i bł. Redempta od Krzyża, zamordowanych na Sumatrze w 1638 r. Nakłaniano ich do przyjęcia islamu. Wobec stałości w wierze, po miesiącu tortur, zostali ścięci wraz z innymi wiernymi.
Piotr Berthelot, 1600-1638, Normandia. Był synem kapitana statku.Sam też wcześnie został marynarzem. Współcześni opisywali go jako przystojnego, krępego mężczyznę, dociekliwego i odważnego. Pierwszy raz wyruszył na morze w wieku 12 lat. Gdy miał lat dziewiętnaście, okręt, na którym płynął, został na Dalekim Wschodzie zaatakowany przez piratów holenderskich i spalony. Piotr uciekł, by nie pójść na służbę do protestanckich zdobywców, i udał się do Malakki. Tam zaciągnął się do marynarki portugalskiej, gdzie za odwagę otrzymał tytuł szlachecki i nominację na kapitana i kosmografa króla Portugalii. Zyskał sławę jako kartograf, a jego mapa archipelagu Sumatra jest do dziś przechowywana w muzeum. Mimo otwierającej się przed nim kariery w marynarce, wstąpił w 1635 r. do karmelitów bosych i przyjął imię Dionizy od Narodzenia Pańskiego.
Został skierowany do dyspozycji wicekróla Indii, który właśnie wysyłał poselstwo do mahometańskiego władcy Sumatry – sułtana Acehu. Dionizy jako przewodnik i tłumacz (znał język malajski) wyruszył na tę misję, towarzysząc Franciszkowi Sousa de Castro, ambasadorowi Portugalii. Wszyscy uczestnicy misji, zdradzeni przez wrogo do nich nastawionych Holendrów, zostali uwięzieni zaraz po przybiciu do Acehu.
Ojcu Dionizemu w podróży towarzyszył brat Redempt, 1598-1638, Portugalia. (Tomasz Rodriguez da Cunha). W młodym wieku wyjechał do Indii Wschodnich, gdzie pełnił służbę wojskową. Doszedł do stopnia kapitana i dowódcy straży. Brat Redempt był człowiekiem bardzo przyjaznym i miłym. Gdy został przydzielony do ekspedycji na Sumatrę, zażartował do współbraci, że powinni zacząć malować jego portret jako męczennika.
Uwięzieni karmelici byli namawiani do odejścia od wiary katolickiej, ale podtrzymywani na duchu przez o. Dionizego nie zrobili tego. Wszyscy ponieśli śmierć. Zwolniono jedynie ambasadora Franciszka Sousa de Castro, bo jego rodzina wpłaciła duży okup. O. Dionizy został zabity jako ostatni. Poniósł śmierć męczeńską 29 listopada 1638 r. przez uderzenie mieczem w głowę tak, że rozpadła się na dwie części. Do końca umacniał swoich współtowarzyszy w wierze.
Święty Saturnin, biskup Tuluzy, męczennik. zm. 250. Kiedy wybuchło prześladowanie za cesarza Decjusza, poganie wywlekli biskupa na szczyt ratusza i zrzucili go na dół. Padając na bruk, roztrzaskał sobie głowę, tak że wyprysnął z niej mózg. Był czczony jako patron od bólu i od chorób głowy.
Błogosławiona Maria Klementyna Anuarita Nengapeta, siostra zakonna Zgromadzenia Najświętszej Rodziny i męczennica, 1939-1964, Kongo. Ukończyła szkołę i pracowała jako nauczycielka, otaczając swoich uczniów serdeczną troską. Z wielką życzliwością odnosiła się także do współsióstr. W zakonnej wspólnocie pełniła obowiązki zakrystianki i pracowała w kuchni. Jej życiową dewizą było „służyć i sprawiać radość”.
Zginęła 1 grudnia 1964 r., w okresie wojny domowej w Kongo, broniąc swej czystości. Siostry zostały porwane i wywiezione przez żołnierzy. Dowódca upatrzył sobie Anuaritę i chciał ją zmusić do uległości. Wobec zdecydowanego oporu kazał ją zabić. Siostra Anuarita, zdając sobie sprawę, że za chwilę zginie, powiedziała do oprawców: „Przebaczam wam, bo nie wiecie, co czynicie”. Została zasztyletowana, a odtrącony dowódca dobił ją strzałem. Świadkami jej męczeństwa były siostry uprowadzone razem z nią, które w chwili jej konania odśpiewały Magnificat.
***
30 LISTOPADA CZWARTEK: ŚW. ANDRZEJ, APOSTOŁ I MĘCZENNIK. Początkowo był uczniem św. Jana Chrzciciela. Pod jego wpływem poszedł za Chrystusem, gdy Ten przyjmował chrzest w Jordanie. Andrzej nie tylko sam przystąpił do Chrystusa. To on przyprowadził do Niego Piotra. Andrzej był pierwszym uczniem powołanym przez Jezusa na Apostoła. Apostołowie Andrzej, Jan i Piotr nie od razu na stałe dołączyli do tłumów chodzących z Panem Jezusem. Po pierwszym spotkaniu w pobliżu Jordanu wrócili do Galilei do swoich zajęć.
Byli zamożnymi rybakami, skoro mieli własne łodzie i sieci. W Ewangeliach św. Andrzej występuje 4 razy nie licząc podanej listy apostołów m.in. kiedy Pan Jezus przed cudownym rozmnożeniem chleba zapytał Filipa: „Skąd kupimy chleba, aby oni się posilili?” – Andrzej rzekł do Niego: „Jest tu jeden chłopiec, który ma pięć chlebów jęczmiennych i dwie ryby, lecz cóż to jest dla tak wielu?” (J 6, 5. 8-9). I jeszcze raz występuje św. Andrzej, kiedy pośredniczy w przekazaniu prośby, aby poganie także mogli ujrzeć Chrystusa i zetknąć się z Nim bezpośrednio: „A wśród tych, którzy przybyli, aby oddać pokłon (Bogu) w czasie święta, byli też niektórzy Grecy. Oni więc przystąpili do Filipa, pochodzącego z Betsaidy, i prosili go mówiąc: «Panie, chcemy ujrzeć Jezusa». Filip poszedł i powiedział Andrzejowi. Z kolei Andrzej i Filip poszli i powiedzieli Jezusowi” (J 12, 20-22). Chodziło w tym wypadku o prozelitów, czyli pogan, którzy przyjęli religię judaistyczną.
W spisie Apostołów wymieniany jest na drugim (Mt i Łk) lub czwartym (Mk) miejscu. Przez cały okres publicznej działalności Pana Jezusa należał do Jego najbliższego otoczenia. W domu Andrzeja i Piotra w Kafarnaum Chrystus niejednokrotnie się zatrzymywał. Andrzej był świadkiem cudu w Kanie (J 2, 1-12) i cudownego rozmnożenia chleba (J 6, 8-15).
Wszystkie źródła są zgodne, że św. Andrzej zakończył swoje apostolskie życie śmiercią męczeńską w Patras w Achai, na drzewie krzyża. Patras leży na Peloponezie przy ujściu Zatoki Korynckiej. 30 listopada 65 lub 70 roku (w tradycji wschodniej – w 62), przeżegnawszy zebranych wyznawców, został ukrzyżowany głową w dół na krzyżu w kształcie litery X. Wyrok ten przyjął z wielką radością – cieszył się, że umrze na krzyżu, jak Jezus. Litera X jest pierwszą literą imienia Chrystusa w języku greckim (od Christos, czyli Pomazaniec). Prawosławni uważają, że św. Andrzej umierał aż trzy dni, bo do krzyża został przywiązany, a nie przybity – w ten sposób chciano wydłużyć jego cierpienie. Przez cały ten czas w obecności tłumu wyznawał wiarę w Chrystusa, pouczał zebranych, jak należy wierzyć i jak cierpieć za wiarę.
Kult św. Andrzeja był zawsze w Kościele bardzo żywy. Liturgia bizantyjska określa św. Andrzeja przydomkiem Protokleros, to znaczy „pierwszy powołany”, gdyż obok św. Jana jako pierwszy został przez Chrystusa wezwany na Apostoła. Achaja chlubi się przekonaniem, że jej pierwszym metropolitą był św. Andrzej. Dla prawosławnych św. Andrzej jest jednym z najważniejszych świętych, nazywają go Apostołem Słowian. Według ich tradycji św. Andrzej dotarł nad Dniepr i Don i jest założycielem Kijowa.
Od 2003 r. cząstka relikwii św. Andrzeja jest także w Polsce, w warszawskim kościele środowisk twórczych przy Pl. Teatralnym. Kult św. Andrzeja był i nadal jest żywy w różnych krajach. Jest patronem: Neapol, Niderlandy, Szkocja, Hiszpania, Bitynia, Grecja, Holandia, Niemcy, Pont, Prusy, Rosja i Sycylia. Jest także patronem małżeństw, podróżujących, rybaków, rycerzy, woziwodów, rzeźników. Ten orędownik zakochanych wspomaga w sprawach matrymonialnych i wypraszaniu potomstwa.
***
1 GRUDNIA PIĄTEK: ŚW. NATALIA Z NIKOMEDII. Imię Natalia pochodzi od łacińskiego słowa natalis – urodzony i tłumaczy się jako „urodzona dla Chrystusa”.
Była żoną św. Adriana, rzymskiego oficera. Jej małżonek, mimo że nie był ochrzczony, był głęboko wierzącym chrześcijaninem. Według podań przyglądał się on cierpieniom grupy chrześcijan pojmanych w jednej z podmiejskich jaskiń. Wtedy też zdecydował, że przyzna się do swojej wiary. Cesarz rozkazał go uwięzić. Natalia dowiedziała się o nawróceniu męża dopiero w czasie jego uwięzienia. Sama nawróciła się nieco wcześniej na wiarę.
Św.Natalia odwiedziła swojego męża, przebrana za chłopa. Zmuszona była to zrobić, gdyż zakazano jej widzeń z Adrianem. Według podań św. Natalia miała troszczyć się o wszystkich więzionych za wiarę. Wspierała ona swojego męża, mówiąc mu o niebiańskiej nagrodzie za męki doznane na ziemi. Kilka dni przed egzekucją, Adrian otrzymał przepustkę, aby mógł pożegnać się z rodziną i zanieść żonie informacje o dniu jego stracenia.
Kobiecie pozwolono obserwować śmierć męża, który spłoną na stosie, po wcześniejszych torturach, między innymi łamaniu kończyn. Natalia miała rzucić się w ogień, by zginąć razem z mężem i grupą innych męczenników. Odciągnięto ją i nie zginęła wraz z ukochanym. Zwłoki świętego miały zostać spalone, jednak po jego śmierci rozpętała się burza. Św. Natalii udało się schować i zabrać do domu oderwane ramię męża (obecnie często przedstawiana jest z ramieniem w ręku). Działo się to w Nikodemii (teren dzisiejszej Turcji). Natalia, aby uniknąć ponownego małżeństwa z poganinem, miała uciec do Bizancjum. Możliwe, że zmarła ona śmiercią naturalną w Konstantynopolu. Inne źródła podają, że ona również została męczennicą w późniejszych latach.
Patronuje rolnikom, którzy uprawiają len oraz więźniom. Do niej i do św. Adriana można się również modlić o dobre małżeństwo. Ich wstawiennictwo mogą się modlić pary mające problemy w małżeństwie.
ODWAGA I ODDANIE W WALCE O ZBAWIENIE INNYCH
ŚW. MĘCZENNICY JEZUICCY, EDWARD CAMPION I TOWARZYSZE, ANGLIA. Prześladowanie katolików rozpoczął uchwalony przez angielski parlament Akt Supremacji, ogłaszający króla Henryka VIII Tudora głową Kościoła anglikańskiego i odrzucający władzę papieża. Uchwalona wkrótce kolejna Ustawa o zdradzie uznawała negowanie postanowień dotyczących supremacji za zdradę stanu. Zwalczanie katolików nasiliło się znacznie za panowania Elżbiety I. Wprowadziła anglikański modlitewnik. Królowa, będąca samozwańczym najwyższym zwierzchnikiem Kościoła Anglii, wymagała przysięgi supremacji od wszystkich osób piastujących czy kandydujących na urzędy państwowe i kościelne, a z czasem nawet od rozpoczynających studia uniwersyteckie.
Odmowa złożenia przysięgi skutkowała przepadkiem całego majątku i posądzeniem o zdradę stanu, za którą groził wyrok śmierci. Wśród kanonizowanych męczenników angielskich jest Edmund Campion oraz 10 innych jezuitów, którzy oddali życie za jedność Kościoła w XVI i XVII wieku.
Edmund Campion, 1540-1581. Był bardzo zdolnym uczniem, studiował w Oxfordzie. Pod naciskiem opinii złożył przysięgę supremacyjną. Nieco później przyjął diakonat z rąk anglikańskiego biskupa, Cheney’a. Stale jednak czuł w sercu rozterkę i wyrzuty sumienia, że czyni źle. Studium Ojców Kościoła przekonało go o wyłącznej autentyczności Kościoła katolickiego, do którego wstąpił w 1573 r. w czasie pobytu w Irlandii. Za okazywanie jawnej sympatii prześladowanym katolikom cierpiał szykany. Nie dopuszczano go m.in. do objęcia katedry profesora w Dublinie. Doszło wreszcie do tego, że musiał ratować się ucieczką.
Schronił się więc we Francji. Wykładał homiletykę. Później został wysłany do Czech, gdzie odbył nowicjat i przyjął święcenia kapłańskie w roku 1579. Miał wówczas 39 lat. Obdarzony talentem literackim, pisał wiersze i dramaty dla teatrów jezuickich kolegiów. Jako doskonały mówca był także chętnie zapraszany z kazaniami. W 1580 roku został wezwany do Rzymu. Papież Grzegorz XIII organizował wyprawę jezuitów do Anglii dla roztoczenia tajnej opieki nad pozostającymi jeszcze w ukryciu katolikami. Kiedy jednak jezuici znaleźli się w Reims, okazało się, że Anglia dowiedziała się już o nich przez swoich szpiegów i przygotowała na nich zasadzkę.
Wobec tego zdecydowano, że każdy jezuita na własną rękę będzie usiłował przedostać się do Anglii w przebraniu i prowadzić osobną akcję. Edmundowi udało się szczęśliwie dostać do Anglii wraz z o. Robertem Personsem. Udał się natychmiast do Londynu. Policja wpadła jednak na jego trop. Edmund uciekł z Londynu i potajemnie pełnił swoją misję w innych hrabstwach. Dla uświadomienia anglikanów napisał nawet, ze swadą i pięknym językiem, broszurkę Decem rationes – „Dziesięć mocnych dowodów, iż przeciwnicy Kościoła w porządnej o wierze dyspucie muszą przegrać”. W dniu otwarcia wykładów w Oxfordzie, w kościele tegoż uniwersytetu znaleziono sporo jej egzemplarzy. Władze postanowiły za wszelką cenę ukarać autora. Nie było to rzeczą trudną, gdyż autor zaraz na wstępie złożył swój podpis. Święty ponownie ratował się ucieczką. Został jednak ujęty przez zbirów wraz z dwoma innymi jezuitami.
Na jego głowie umieszczono napis: Edmund Campion, szpieg jezuicki. Przewieziono go do Londynu i wleczono po ulicach miasta. Rozprawa sądowa odbyła się wobec samej królowej Elżbiety I. Usiłowano go groźbami i obietnicami skłonić do odstępstwa od wiary. Edmund bronił się, że w sprawach doczesnych uznaje władzę królowej, ale nie może jej jednak uznać w sprawach religijnych. Wtrącono go więc do więzienia i torturami starano się złamać. Kiedy i te nie pomogły, został oskarżony o zdradę stanu i skazany przez sąd na karę śmierci przez ścięcie. Szedł na szafot ze słowami hymnu Te Deum na ustach. Modlił się o nawrócenie królowej. Poniósł męczeńską śmierć 1 grudnia 1581 roku w Londynie. Jego egzekucja stała się głośnym wydarzeniem w Europie, a jego dziełko doczekało się przekładów na wiele języków (w tym na język polski – tłumaczem był ks. Piotr Skarga SJ).
Razem ze św. Edmundem beatyfikowany i kanonizowany był inny jezuita, Robert Southwell (1561-1595). To znany angielski poeta, którego twórczość wydawana jest do dziś, a o jej popularności może świadczyć fakt, że jego wiersze są śpiewane z muzyką współczesnych kompozytorów.
Na studia został wysłany na kontynent, uczył się na terenie Francji i Belgii. Wiedząc, na co się naraża, prosił przełożonych o skierowanie na misję w swojej ojczyźnie. Dotarł tam w 1586 r. i przez 6 lat pełnił posługę kapłańską. Doniesiono na niego i aresztowany, a następnie był w okrutny sposób torturowany, ale nie wydał ani kapłanów, ani świeckich katolików.
Później przez blisko 3 lata był uwięziony w całkowitym odosobnieniu. Pozwolono mu czytać Biblię i dzieła św. Bernarda. Z tego czasu pochodzi znaczna część jego twórczości poetyckiej. W lutym 1595 roku został osądzony i skazany na śmierć przez powieszenie, rozciąganie i ćwiartowanie. Kiedy wieziono go związanego na miejsce egzekucji, robił znak krzyża i powtarzał słowa św. Pawła: „Tego, który jest słaby w wierze, przygarniajcie życzliwie, bez spierania się o poglądy” (Rz 14, 1). Ostatnimi jego słowami na szubienicy były: „Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha mojego” (Łk 23, 46). Jak opisali świadkowie, torturowano go nawet w chwili śmierci, zakładając za krótki stryczek, by nie zginął od razu i cierpiał w czasie rozciągania. Jeden w katów nie wytrzymał w końcu i powiesił go za nogi, żeby zakończyć cierpienie.
Roger Filcock (1570-1601). Studiował we Francji, a później w Hiszpanii. Został wysłany na misję do Anglii. Pomagał kapłanom pełniącym posługę w ukryciu. Został przyjęty do Towarzystwa Jezusowego w 1600 r. Wkrótce potem został aresztowany i stracony 27 lutego 1601 r. razem z ojcem Markiem Barkworthem, benedyktynem. Młody jezuita musiał patrzeć na egzekucję swojego towarzysza, który został powieszony i poćwiartowany, wiedząc, że za chwilę czeka go takie samo męczeństwo.
Robert Middleton (1571-1601). We wczesnej młodości należał do Kościoła anglikańskiego. Po pewnym czasie wrócił do wiary katolickiej i wyjechał na studia do Reims we Francji. Później jeszcze kształcił się w Sewilli w Hiszpanii i w Rzymie. Pragnął wstąpić do Towarzystwa Jezusowego i pojechał na misję w Anglii. Przez 2 lata pełnił tam posługę kapłańską w ukryciu, ale 30 września 1600 r. został aresztowany. Skazano go na śmierć za to, że przyjął święcenia za granicą i odważył się powrócić, by prowadzić duszpasterstwo. W marcu 1601 r. został powieszony, dla pewności na koniec odcięto mu głowę.
DŁUGA DROGA DO BOGA
Święty Karol de Foucauld, trapista, 1858-1916, Francja-Algieria. W 1864 r. umarła jego matka, a w pięć miesięcy później ojciec. Małym Karolem i jego młodszą siostrą Marią od tej pory zajmował się dziadek Karol Morlet, pułkownik w stanie spoczynku. Na dalsze zachowanie i poglądy Karola źle wpłynęły jego spotkania z cyganerią literacką. Odszedł od religii już w parę miesięcy od przybycia do Paryża. Został wyrzucony ze szkoły dwa lata później. Zaczął wtedy prowadzić beztroski tryb życia w towarzystwie przypadkowych kolegów.
3 lutego 1878 roku umarł jego dziadek i opiekun, pułkownik Morlet. Pół roku później Karol uzyskał pełnoletność i wszedł w posiadanie majątku rodzinnego. Wkrótce wstąpił do szkoły kawalerii w Saumur. W dalszym ciągu prowadził nieuporządkowane życie. Nic więc dziwnego, że szkołę ukończył w 1880 r. ze złymi wynikami. Udał się do Setifu w Algierii w randze podporucznika. Jednak w armii nie był długo, bo już w marcu 1881 roku został wydalony za brak dyscypliny i złe prowadzenie – sprowadził do obozu kochankę, którą przedstawił jako swoją żonę. Karol próbował początkowo powrócić do armii. Kiedy w maju 1881 roku wybuchło w Algierii powstanie Bou Amama, wziął udział w kampanii w południowym Oranie. Wsławił się nawet bohaterską postawą, za co został odznaczony.
Mimo to po pewnym czasie złożył dymisję i udał się do Algieru, aby uczyć się języka arabskiego. Tam przez 18 miesięcy przygotowywał się do wyprawy naukowej po Maroku, na którą wybrał się w latach 1883-1884 w przebraniu rabina, ponieważ jako chrześcijaninowi grozić mu mogła śmierć z rąk muzułmanów. Podróżował także po południowych terenach Algierii oraz Tunezji. W tym czasie pragnął też zrehabilitować się w oczach rodziny.
Owocem jego podróży była książki, która zawierała wiele ważnych informacji etnologicznych. Otrzymał za nią złoty medal Towarzystwa Geograficznego w Paryżu. Powrócił do Francji, nie umiał jednak już żyć jak dawnej w Paryżu. Ponownie udał się do Algierii i chociaż tu zakochał się w młodej kobiecie – Marie-Marguerite Titre, wybrał się w podróż po pustyni Magrebu, gdzie zdecydował, że odtąd będzie żył w celibacie. Po powrocie do Paryża zamieszkał u zamężnej siostry, nieopodal kościoła pod wezwaniem św. Augustyna. Podczas długich modlitw w tym i innych kościołach powtarzał modlitwę: „Boże mój, jeśli istniejesz, spraw, abym Cię poznał”. 29 lub 30 października 1886 roku spotkał w kościele św. Augustyna wikarego ks. Huvelin, z którym zaczął odtąd prowadzić długie rozmowy religijne. Zaprzyjaźnili się i gdy Karol poprosił go o znalezienie kierownika duchowego, ten nakazał mu najpierw przystąpienie do spowiedzi. Tak zaczęło się trwałe nawrócenie Karola, a ks. Huvelin pozostał jego kierownikiem duchowym aż do jego śmierci.
Od tej pory de Foucauld rozpoczął intensywne życie duchowe. W sierpniu 1888 r. odwiedził klasztor trapistów w Fontgombault. W końcu listopada wyjechał na pielgrzymkę do Ziemi Świętej. Boże Narodzenie w sposób szczególny przeżył w Betlejem. 5 stycznia odwiedził Nazaret, który go zachwycił i pobudził do kontemplacji ukrytego życia Jezusa. 14 lutego wrócił do Paryża. Potem odbył rekolekcje w kilku klasztorach. W bazylice Montmartre 6 czerwca 1889 r. zawierzył swoje życie Najświętszemu Sercu Pana Jezusa. Wszystko to prowadziło do tego, że Karol postanowił iść drogą powołania zakonnego w ukryciu przed światem. W połowie stycznia 1890 r. pożegnał się z rodziną i wstąpił do trapistów w klasztorze Matki Bożej Śnieżnej w Masywie Centralnym, przyjmując imię zakonne Maria Alberyk (Marie-Albéric).
W czerwcu 1890 r. na własną prośbę przeniósł się do ubogiego klasztoru filialnego Matki Bożej Śnieżnej w Akbes w Syrii. Spędził w nim sześć lat. Mnisi, poza modlitwą i kontemplacją, pracowali w polu i przy budowie dróg. 2 lutego 1892 r. Karol de Foucauld złożył pierwsze śluby zakonne. Jako mnich ciągle myślał o życiu bardziej ubogim i odosobnionym. Został wysłany do Staouéli w Algierii.
Wrócił jeszcze na studia do Rzymu, ale przełożeni uznali, że Bóg wyznaczył mu szczególną drogę. 14 lutego 1894 r. został zwolniony ze ślubów prostych i złożył dwa śluby prywatne: czystości i nie posiadania niczego poza narzędziami potrzebnymi do pracy fizycznej. Został wysłany do klasztoru klarysek w Nazarecie, gdzie potrzebna była pomoc przy pracach w gospodarstwie. Był tam skromnym bratem. Zamieszkał w komórce na narzędzia i czuł się szczęśliwy. Za namową ksieni zakonu klarysek w 1901 r. przyjął święcenia kapłańskie.
Wyjechał do Beni-Abbes, na południu Algierii, niedaleko granicy marokańskiej. Jadąc tam zdawał sobie sprawę, że na tych słabo zaludnionych terenach nie będzie miał misyjnych osiągnięć, ale nie miało to dla niego znaczenia. Chciał cichego życia, by móc się nieustannie modlić. Zawsze jednak był otwarty na ludzkie problemy. Otaczał opieką niewolników, karmił ich i podtrzymywał na duchu. Ściągał na siebie gniew miejscowego biskupa Guérina za krytykowanie niesprawiedliwych poczynań kolonizatorów francuskich. W 1903 roku planował wyjazd do Maroka, ale zrezygnował na rzecz ewangelizacji Tuaregów. W sierpniu 1903 roku zajmował się rannymi podczas bitwy pod Tanghit. W 1904 roku udał się w kolumnie żołnierzy do krainy Tuaregów, gdzie pozostał do stycznia 1905 roku.
W 1905 r. osiedlił się w Tamanrasset, gdzie zaprzyjaźnił się z szefem Tuaregów Mussą Ag Amastanem. Gdy na przełomie 1906 i 1907 r. był bliski śmierci, miejscowa ludność zaopiekowała się nim. Noszono go na rękach i karmiono jak niemowlę kozim mlekiem, nie pozwalając, by wpadł w depresję. W tym czasie Karol de Foucauld pisał regułę swojej wymarzonej wspólnoty Małych Braci Jezusa, która powstała niestety dopiero po jego śmierci. W 1916 r. wybuchła wojna między miejscowymi plemionami. Walki i napady rabunkowe objęły niemal całą południową Saharę. Karol został zmuszony do ufortyfikowania swojej pustelni w Tamanrasset.
Święty Eligiusz, biskup, 588(590)-660, Francja. Początkowo obrał sobie zawód mennika u boku głośnego Abbona. Tak się wydoskonalił w tym zawodzie, jak również w rzemiośle złotniczym, że król francuski Chlotar II zamówił u niego złoty tron. Eligiusz wykonał go tak kunsztownie, że zachwycił wszystkich. Sława Eligiusza jako złotnika była tak wielka, że zgłaszano się do niego zewsząd z zamówieniami. To on właśnie miał wykonać grób św. Marcina w Tours i mauzoleum św. Dionizego w Paryżu. Jemu także przypisuje się wykonanie słynnego kielicha z Chelles. Tą drogą Eligiusz doszedł do wielkiego majątku.
Żył jednak bardzo skromnie, a swoje dochody poświęcał na cele charytatywne i kościelne. Około roku 632 ufundował opactwo w Solignac, na którego czele stanął św. Remaclus. W roku 633 ufundował podobny klasztor żeński w Paryżu, którego prowadzenia podjęła się św. Aurea. Zyskał tak wielkie zaufanie królów Dagoberta I i Chlotara II, że powierzyli mu mennicę oraz skarb królewski.
Pomimo znacznego majątku i sławy, Eligiusz tęsknił za służbą Bożą. Wstąpił do klasztoru, mając już ponad 40 lat. Opatrzność miała wobec niego inne plany. Po dwóch latach nastąpił wakat na urzędzie biskupim w Noyon-Tournai. Ówczesnym zwyczajem miejscowe duchowieństwo i lud wybrali na ten zaszczytny urząd Eligiusza. Konsekracji biskupiej, a przedtem wszystkich święceń niższych i kapłaństwa udzielił mu arcybiskup Rouen, św. Audoenus, w dniu 13 maja 641 roku.
Okazało się, że Eligiusz był nie tylko mistrzem snycerstwa w metalu i złocie, ale również w zarządzaniu diecezją. Czuł się nie tyle jej rządcą, co ojcem. Każdy z wiernych miał prawo wstępu do jego domu: był sędzią, rozjemcą, obrońcą, a nawet żywicielem swoich owiec. Gnany zapałem misyjnym, urządzał wyprawy do Flandrii i Fryzji. W czasie jednej z nich w roku 660 zmarł w dniu 1 grudnia.
Złotnicy i artyści w metalach obrali go sobie we wszystkich krajach Europy za patrona. Czczono go także jako patrona szpitali, gdyż według podania miał dar uzdrawiania chorych. Odbierał cześć nawet jako patron od pożaru i od koni. Miasto Dunkierka we Francji wystawiło mu najpiękniejszy ze swoich kościołów. We Francji i w Belgii dotąd jeszcze należy on do najpopularniejszych świętych.
BYŁ EKSPIACJĄ ZA WSZYSTKO TO, CO NISZCYZŁO POLSKĘ
2 GRUDNIA, SOBOTA: BŁ. RAFAŁ CHYLIŃSKI, FRANCISZKANIN, 1694-1741. W 1712 roku zaciągnął się do wojska, prawdopodobnie jako zwolennik króla Stanisława Leszczyńskiego, gdzie przez trzy lata doszedł do stopnia oficerskiego i został komendantem chorągwi (w tej kwestii biografowie nie są zgodni; niektórzy uważają, że służył w rajtarii króla Augusta II Sasa, pod marszałkiem Joachimem Flemmingiem).
Trzy lata później opuścił wojsko, gdzie cierpiał widząc demoralizację żołnierzy i nie mogąc pogodzić się z bratobójczymi walkami (był to okres wojen między zwolennikami dwóch królów, wspominany do dziś w przysłowiu „Od Sasa do Lasa”). Wkrótce potem wstąpił do franciszkanów konwentualnych w Krakowie. Życie ascetyczne łączył z posługą misyjną. Najdłużej pracował w Łagiewnikach koło Łodzi i w Krakowie. Niektórzy biografowie uważają, że powodem tak częstych przenosin była okazywana biednym miłość, bo o. Rafał rozdawał na jałmużnę wszystko, co sam miał, a często i całe zapasy klasztornej spiżarni. We wszystkich miejscach, gdzie posługiwał, z zapałem głosił kazania i prowadził katechizację, dał się poznać jako doskonały spowiednik.
Szerzył apostolstwo miłości i miłosierdzie wśród biednych, cierpiących, kalek – dla których był troskliwym i cierpliwym opiekunem. Ponad wszystko przedkładał miłość do Boga. Powtarzał często: „Miłujmy Pana, wychwalajmy Pana zawsze, nigdy Go nie obrażajmy”. Dla wynagrodzenia Panu Bogu za grzechy świata wybrał drogę pokuty, licznych umartwień, wyrzeczeń i surowych postów (pod habitem nosił włosiennicę, a spał zawsze w nieogrzewanej celi). Z radością wychwalał Pana, wiele czasu poświęcał na modlitwę osobistą. Swoim życiem w zgodzie z Ewangelią wyrażał ogromną miłość do Boga. Był gorącym orędownikiem ufności w łaskawość Boga i wstawiennictwo Najświętszej Maryi Panny, którą czcił z ogromną pobożnością i synowskim oddaniem. Jego pobożność oraz miłosierdzie zjednały mu za życia opinię świętości.
Kiedy w 1736 roku wybuchła epidemia w Krakowie, niezwłocznie pospieszył z pomocą, opiekując się troskliwie chorymi i umierającymi. Nie dbając o swoje bezpieczeństwo, spędzał w lazarecie dnie i noce, wykonując wszelkie posługi przy chorych, pocieszając, spowiadając i przygotowując konających na śmierć. Po dwóch latach, gdy epidemia w Krakowie ustała, powrócił do Łagiewnik, gdzie opiekował się ubogimi, rozdając im jedzenie i ubranie. Pełną miłości i pokory opiekę nad chorymi przerwała choroba, zmuszając go do pozostania w celi zakonnej. Chorując przez trzy tygodnie, dawał przykład wielkiej cierpliwości, z jaką znosił wszelkie cierpienia. Współbracia uważali, że przepowiedział dzień swojej śmierci, prosząc w przededniu o udzielenie sakramentów.
Zmarł 2 grudnia 1741 r. w Łagiewnikach koło Łodzi. Tam znajdują się jego relikwie, do których pielgrzymki rozpoczęły się niemal od razu po pogrzebie.
Ojca Rafała beatyfikował 9 czerwca 1991 r. św. Jan Paweł II w Warszawie w czasie Mszy św. odprawianej w Parku Agrykola. Papież powiedział w homilii: „Jego życie jest związane z okresem saskim, a wiemy, że były to smutne czasy (…), były to czasy jakiegoś zadufania w sobie, bezmyślności, konsumizmu rozpanoszonego wśród jednej warstwy. I otóż na tle tych czasów pojawia się człowiek, który pochodzi z tej samej warstwy. Wprawdzie nie z wielkiej magnaterii, ale ze skromnej szlachty, w każdym razie z tej, która miała wszystkie prawa społeczne i polityczne. I ten człowiek, czyniąc to, co czynił, wybierając powołanie, które wybiera, staje się – może nawet jest – protestem i ekspiacją. Bardziej niż protestem, ekspiacją za wszystko to, co niszczyło Polskę. (…) Jego życie ukryte, ukryte w Chrystusie, było protestem przeciwko tej samoniszczącej świadomości, postawie i postępowaniu społeczeństwa szlacheckiego w tamtych saskich czasach, które wiemy, jaki miały finał. A dlaczego dziś nam to Opatrzność przypomina? Dlaczego teraz dopiero dojrzał ten proces przez wszystkie znaki z ziemi i z nieba, że można ogłosić ojca Rafała błogosławionym? Odpowiedzcie sobie na to pytanie. Odpowiadajmy sobie na to pytanie.”
Święta Blanka Kastylijska, królowa Francji, 1188-1252, Hiszpania. Córka króla Kastylii. W wieku zaledwie 11 lat została zaręczona z Ludwikiem, delfinem (następcą tronu) Francji. Jako małżonka dała Ludwikowi VIII, królowi Francji, syna – św. Ludwika IX, który został po ojcu królem Francji. Wychowywana w duchu szczerej i głębokiej religijności, Blanka umiała tę żywą wiarę zaszczepić w sercu swojego dziecka. Do Ludwika miała kiedyś powiedzieć: „Synu, wiesz, jak bardzo cię miłuję. Ale wierz mi, że wolałabym widzieć cię na marach, niż w grzechu ciężkim”. Z żarliwą pobożnością łączyła przedziwny dar rządzenia.W 1226 r., jej mąż umarł i wówczas Blanka została regentką w zastępstwie małoletniego Ludwika, który liczył zaledwie 3 lata.
Powstał wtedy bunt panów, którzy nie chcieli, aby rządziła nimi „cudzoziemka”. Na czele buntu stanął książę Bretanii, Mauclerc, który chciał przejąć władzę. Blanka zręczną dyplomacją pozyskała sobie część panów, a z drugą częścią rozprawiła się orężnie. Kiedy w roku 1234 objął rządy jej syn, Ludwik IX, wspierała go swoim doświadczeniem i radą. Cierpiąc od dłuższego czasu na chorobę serca, pożegnała ziemię dla nieba 26 lub 27 listopada 1252 roku. Prosiła, by pochowano ją w habicie cysterki, który już od roku nosiła. Na wiadomość o śmierci matki św. Ludwik natychmiast powrócił z Ziemi Świętej do Francji. Blanka od początku odbierała chwałę ołtarzy, mimo że kult jej nie był nigdy oficjalnie zatwierdzony. Nie figuruje jeszcze dotąd w Martyrologium Rzymskim. Jednak Bibliotheca Sanctorum podaje jej żywot i umieszcza ją wśród świętych Pańskich.
Błogosławiony Jan Rusbroch, prezbiter, 1293-1381, Belgia. Nazywany był Doktorem Przedziwnym (Doctor mirabilis) oraz Bożym Nauczycielem (Doctor divinus). Urodził się w brabanckiej wsi Rusbroch (Ruusbroec) koło Brukseli, która dziś nosi nazwę Ruysbroeck. Nie znamy jego nazwiska, dlatego nazywany jest od miejsca urodzenia (i stąd różne brzmienia tego nazwiska). Prawdopodobnie jego rodzina była uboga. Mając 11 lat opuścił dom rodzinny.
Dużo czasu zajmowało mu czytanie dzieł, m.in. Pseudo-Dionizego Areopagity oraz słynnego dominikanina Mistrza Eckharta.
Skupił wokół siebie znaczne środowisko wybitnych osób, które dostrzegły w nim swego mistrza duchowego. Uważany był już wtedy za ojca duchowego Brabancji. W okresie brukselskim powstały jego pierwsze traktaty, uznawane przez niektórych za najpiękniejsze: Królestwo miłujących i Zaślubiny duchowe oraz Cztery pokusy. Pisał je nie jak mu współcześni – po łacinie, ale w języku staroflamandzkim w dialekcie brabanckim, aby przybliżyć prawdy wiary w języku narodowym ludziom świeckim.
Jego dzieła zdobyły sobie wielką popularność, były poszukiwane. Autor stawał się coraz bardziej sławny. Wydawało się, że we względnym dobrobycie w otoczeniu poważających go ludzi, mając świetne warunki do dalszej pracy pisarskiej, powinien tak dożyć starości. Dla Jana jednak co innego stanowiło większą wartość, bo nagle, po 26 latach pracy kapłańskiej, ten prawie 50-letni kapłan i pisarz u szczytu kariery zrezygnował ze stanowiska w kościele św. Guduli i przeniósł się do Groenendaal (Zielonej Doliny) niedaleko Brukseli, gdzie zaczął wieść życie kontemplacyjne. Podejrzewano, że jednym z powodów tej decyzji był spór, w jaki Jan wdał się z bardzo wpływową Jadwigą (Helwich) Bloemardinne, uchodzącą za jasnowidzącą na ówczesnych dworach brabanckich i flamandzkich. Jan naraził się, kwestionując prawdziwość jej proroctw. Przypuszczano także, że chciał uniknąć niepokojów politycznych, nieustających sporów pomiędzy władcami a coraz bogatszymi kupcami, którzy wywalczyli sobie zwolnienie od podatków, i biedniejącymi rzemieślnikami, zmuszanymi do ich płacenia.
Uważny czytelnik jego dzieł może zauważyć jednak i inne powody. Uznawany za arcydzieło traktat Namiot duchowy Jan rozpoczął w Brukseli, a skończył w pustelni w lesie Zonienbosch. W jego końcowych rozdziałach Doctor divinus krytykuje ostro materializm współczesnego mu duchowieństwa. W jasny sposób obnaża gorzką prawdę o zmaterializowaniu zakonów i upadku etyki kapłańskiej, przestrzega przed zgubą „pasterzy i ich owiec”. Głośno upomina się o konieczną i natychmiastową reformę w Kościele.
W tej sytuacji trudno się dziwić, że chcąc być wiernym temu, co głosił w kazaniach, zdecydował się na zmianę życia i większy radykalizm. Początkowo zamieszkał w pustelni razem z wujem Johanem Hinckaertem i Frankiem Van Coudenberghe, by z dala od zgiełku świata oddawać się modlitwie, a zwłaszcza recytowaniu liturgicznego oficjum. Wokół nich zebrało się sporo podobnie myślących ludzi, którzy dążyli do doskonałości życia w pustelniczej wspólnocie. Po siedmiu latach wspólnota przyjęła regułę św. Augustyna, stając się Kongregacją Kanoników Regularnych podległą opactwu św. Wiktoryna pod Paryżem. 10 marca 1349 r. Jan Rusbroch otrzymał biały habit augustiański z rąk biskupa Piotra z Cambray. Został przeorem nowego klasztoru i był nim przez 30 lat, aż do śmierci. Pełnił także funkcję mistrza nowicjatu.
Jan udawał się często do lasu, gdzie z daleka od wszystkich oddawał się kontemplacji. To, co działo się wtedy w jego duszy, zapisywał – jak wszystkie swoje dzieła – na tablicy wosku; później jego słowa były przepisywane na pergaminie. We wspólnocie wykonywał często najniższe prace. Kochał ludzi i zwierzęta. Sława jego pobożności wykroczyła daleko poza Belgię.
W Groenendaal Jan Rusbroch skończył Namiot duchowy i napisał swe kolejne dzieła. Prowadził też bogatą korespondencję z elitami ówczesnej Europy, poruszając wszystkie środowiska, które mogłyby dopomóc w odnowie religijnej Kościoła. Prawie nie opuszczając klasztoru w Zielonej Dolinie, wywierał znaczny wpływ na znane ówczesne ośrodki religijne. Z jego kierownictwa duchowego korzystały zarówno całe wspólnoty zakonne, jak i pojedyncze osoby, duchowni, zakonnicy i świeccy. Oprócz swoich duchowych podopiecznych, przyjmował w klasztorze gości z odległych miejsc. W Groenendaal miał go wizytować Gerard Grote, twórca nowej pobożności, zwanej devotio moderna. Ten holenderski kaznodzieja był założycielem Braci Wspólnego Życia (stowarzyszenia ludzi żyjących radami ewangelicznymi, ale nie składających ślubów). Najsłynniejszym wychowankiem Braci był kilkadziesiąt lat później Tomasz a Kempis.
Jan Rusbroch zmarł mając prawie dziewięćdziesiąt lat w Groenendael 2 grudnia 1381 r. i tam został pochowany. Kiedy w 1783 r. klasztor w Zielonej Dolinie został zlikwidowany, relikwie Jana Przedziwnego przeniesiono do kościoła św. Guduli w Brukseli, gdzie do dziś doznają czci.
Od 1962 r. kościół, w którym przez wiele lat posługiwał bł. Jan, jest królewską katedrą św. Michała i św. Guduli, a znajdujący się w niej nagrobek bł. Jana Rusbrocha zdobią słowa: „Nie rozważać dobra Boga i dzieł przewrotnych człowieka – to brak rozsądku. Ci, którzy nie odczuwają, że błądzą i jak Bóg jest w nich ukryty – otrzymali skąpe miłosierdzie. Kto nie pragnie z całego serca nawrócić się dla Boga, nie potrafi kochać. Nie szanować Boga i ludzi jest wstydem i hańbą, ciemnością oczu ślepca. Kto nie nawraca się do Boga, jest bez miłosierdzia, pełen nienawiści i zazdrości. Ci, którzy żyją bez głodu spełnienia tego wszystkiego, czego żąda sprawiedliwość, nie osiągnęli jeszcze szczytów doskonałości duchowej”.
Za największe arcydzieło Jana należy uznać Zaślubiny duchowe, gdzie opisane są trzy fazy życia duchowego i kryteria rozróżnienia prawdziwej mistyki od fałszywej. Najbardziej poczytnymi dziełami Jana, zwłaszcza w średniowieczu, były traktaty Namiot duchowy oraz Zwierciadło życia wiecznego. Dzisiaj wiemy, że swoją twórczością wspomagał duchowo nowo powstające w tamtych czasach zgromadzenia i wspólnoty: Zaślubiny duchowe zostały napisane dla Przyjaciół Bożych; Dwanaście beginek – dla wspólnot beginek i begardów (wspólnot ludzi świeckich, mających promieniować prawdziwym życiem chrześcijańskim); natomiast do trzech rekluzów – mężczyzn, którzy zdecydowali się na zamurowanie za życia w kościele, chcąc w ten sposób spędzić na modlitwie i kontemplacji resztę swego życia – wysłał list z zachętą do wytrwania.
Błogosławiona Maria Aniela Astorch, kapucynka 1592-1665, Hiszpania. Gdy miała pięć lat, straciła rodziców. Aby być bliżej swej starszej siostry, w jedenastym roku życia przywdziała habit sióstr kapucynek. Przeszła potem okres wewnętrznego opuszczenia, który został ukoronowany darem głębszego rozumienia Pisma świętego i znajomością łaciny. Stawszy się apostołką świętości, pod nazwą Monte de piedad prowadziła krucjatę modlitw, w których prośby za dusze w czyśćcu łączyła z nabożeństwem do Najświętszego Serca Jezusowego. W szerzeniu tego ostatniego nabożeństwa natchnienie czerpała z pism św. Gertrudy, rozpowszechnianych wtedy na terenie Hiszpanii. Tuż przed śmiercią odzyskała nagle mowę, zaintonowała śpiew hymnu Pange lingua i pogrążyła się w ekstazie. Zmarła 2 grudnia 1665 r. w wieku 73 lat.
Kto wytrwał to gratuluję 😀 Wszystkim czytelnikom, zwłaszcza, którzy tu dotarli z serca błogosławię:
BENEDICAT TIBI OMNIPOTENS DEUS PATER+ET FILIUS+ET SPIRITUS SANCTUS+AMEN.

