LXXIX (79) odc. Nie ma takiego problemu, którego nie dałoby się rozwiązać za pomocą…
JEST COŚ SILNIEJSZEGO NAWET OD BOMBY ATOMOWEJ.
MOŻESZ TO MIEĆ.
Laudetur Iesus Christus et Maria Mater Eius.
GLORIA PATRI ET FILIO, ET SPIRITUI SANCTO
W poprzednim odcinku… Repetitio est mater studiorum.
1. Człowiek-czołg oraz więzień króla.
2. Onet milczy.
3. To niszczy Twoją męskość.
Odcinek LXXIX (79)
1. TEMAT: Nawet bomba atomowa nie dała rady.
2. TEMAT: „Gdy nie jesteśmy w stanie zmienić sytuacji, jest to wyzwanie do zmiany siebie.”
3. TEMAT: Frajer czy święty?
***
1. TEMAT: NAWET BOMBA ATOMOWA NIE DAŁA RADY.
W Hiroszimie 6 sierpnia 1945 r. wydarzyło się coś, co przekracza ludzkie pojęcie i przekonuje nas o istnieniu siły potężniejszej od broni masowego rażenia, która rozdziera atomy na śmiercionośne cząsteczki. Żeby uświadomić sobie potęgę tej siły, musimy spojrzeć na skutki eksplozji bomb, które Amerykanie zrzucili na Japonię – w ciągu jednej chwili Hiroszima i Nagasaki praktycznie przestały istnieć.
Nuklearna zagłada
O godz. 8.16 Hiroszimę spowił biały blask, jaśniejszy niż słońce w południe. Kula światła i ognia pochłonęła budzące się z nocnego letargu portowe miasto; przyniosła zniszczenia na skalę, o jakiej świat jeszcze nie słyszał. Bomba, nazwana przez Amerykanów „Little Boy”, została zrzucona z bombowca „Enola Gay” i eksplodowała 565 m nad miastem. Powstała fala uderzeniowa, gnająca z szybkością przekraczającą prędkość dźwięku, która w promieniu ponad 2 km powaliła wszystko, co stało jej na przeszkodzie.
Niszczycielskie skutki bomby odczuwalne były na przestrzeni kolejnych ok. 60 km. Dwie trzecie budynków w mieście zostało unicestwionych, a te, które znajdowały się w epicentrum eksplozji – „wyparowały”. Nad miastem powstał monstrualny grzyb atomowy, który unosił się na wysokość kilkunastu kilometrów. Po pewnym czasie zgliszcza miasta spowił ciężki radioaktywny opad. Choć nie istnieją oficjalne dane, szacuje się, że kula ognia i fala uderzeniowa w jednej chwili pochłonęły od 80 tys. do ponad 90 tys. ludzkich istnień. Kolejne 250 tys. zmarło w ciągu 5 lat w wyniku poparzenia i promieniowania. Dziesiątki nalotów bombowych i tysiące ton trotylu nie wyrządziłyby tak potwornych zniszczeń jak ta jedna bomba atomowa.
W promieniu 2 km od epicentrum, wskutek działania fali termicznej, ludzie dosłownie wyparowali, a budynki zostały zmiecione niczym domki z kart. W najściślejszym rejonie eksplozji temperatura osiągnęła ok. 3 tys.°C – więcej niż w piecu hutniczym – i roztopiła stal niczym gorący nóż masło; spaliła nawet ziemię. Powstała w ten sposób fala rozgrzanego powietrza gnała z siłą, przy której największe tornada wydają się tylko wietrzną igraszką. Uderzyła z ciśnieniem o mocy ok. 600 psi. Wystarczy nacisk zaledwie 3 psi, by uszkodzić słuch, przy 10 psi rozerwaniu ulegają płuca i serce, a przy naporze ciśnienia równym 40 psi głowa dosłownie eksploduje.
Zawiesił prawa fizyki
Eksperci wojskowi byli zgodni: w epicentrum eksplozji „Little Boya” nie miało prawa przetrwać nic – ani żaden budynek, ani żadna żywa istota. Mimo to ocalała grupa jezuitów, a wraz z nimi ich dom zakonny, położony zaledwie 1 km od miejsca, nad którym eksplodowała bomba. Niemal nienaruszony budynek, w którym znajdowali się zakonnicy, był jedyną oazą życia pośród nuklearnej pustyni usłanej rozciągającym się po horyzont rumowiskiem. W chwili eksplozji w klasztorze przebywali o. Hugo Makibi Enomiya-Lassalle, o. Hubert Cieślik, o. Hubert Schiffer i o. Wilhelm Kleinsorge.
Niepojęte jest to, że ani fala uderzeniowa, ani wysoka temperatura, która obracała stal w płynną, nieokreśloną kształtem maź, ani nawet śmiercionośne promieniowanie nie zaszkodziły życiu i zdrowiu jezuitów – doznali jedynie nieznacznych obrażeń zadanych im np. przez upadające przedmioty. Każdy z nich, w dobrym zdrowiu, dożył słusznych lat; ostatni zmarł o. Lassalle w 1990 r., w wieku 92 lat. Jak to było możliwe, że kilku katolickich duchownych przeżyło eksplozję, która zabiła dziesiątki tysięcy ludzi i zrównała z powierzchnią ziemi niemal całe miasta?
Rozkładali ręce
Amerykańscy lekarze nie mieli wówczas złudzeń – nawet jeśli jakimś cudem jezuici przeżyli eksplozję bomby w samym jej epicentrum, to powinni wkrótce umrzeć w wyniku choroby popromiennej. Lata mijały, a ku wielkiemu zdumieniu świata nauki żaden z ojców nie odczuwał skutków napromieniowania, co wzbudziło tym większe zainteresowanie ekspertów.
Jezuitów po wielokroć poddawano badaniom i obserwacjom, traktowano ich jak króliki doświadczalne. Już jedne z pierwszych oględzin dały do myślenia dr. Stephenowi Rinehartowi, fizykowi należącemu do wojskowego zespołu ekspertów. Stwierdził on, że z naukowego punktu widzenia to, co się przytrafiło jezuitom w Hiroszimie, przekracza wszelkie prawa fizyki i trzeba przyznać, że musiała tam zadziałać inna siła, której moc była w stanie przemienić energię i materię tak, by były one znośne dla ludzi.
Nad sprawą misjonarzy z Hiroszimy przez kolejne 30 lat pochylały się całe zastępy naukowców i ekspertów z najbardziej prestiżowych ośrodków akademickich. Poddano ich ponad 200 wnikliwym badaniom. Naukowcy byli bezradni, rozkładali ręce, nie mogąc wyjaśnić przyczyn ocalenia zakonników od niechybnej nuklearnej zagłady.
Ocaliła ich Maryja
Jezuiccy misjonarze nigdy nie wątpili, że ich ocalenie było efektem cudownej interwencji, choć do całej sprawy podchodzili z pokorą, co wyrażają słowa o. Schiffera: – Nie nazwałbym tego cudem, ale myślę, że byliśmy pod szczególną Bożą opieką.
Tamtejszą wspólnotę cechowały żarliwe oddanie Matce Bożej Fatimskiej oraz przyjęcie Jej orędzia. Każdego dnia wszyscy ojcowie odmawiali Różaniec. Nie mieli więc wątpliwości, że skoro żyli przesłaniem fatimskim, Bóg ocalił ich za wstawiennictwem Maryi, w tym jednym momencie zawieszając prawa fizyki?
P.S. Artykuł zaczerpnięty z „Niedzieli”. Natomiast bardzo dużo czasu zmarnowałem na szukanie prawdziwej wersji. W różnych artykułach były różne wątki pomieszane. Jezuitów w Hiroszimie więcej przeżyło, ale reszta była na obrzeżach miasta, dlatego żyli. Był także wątek franciszkanów, którzy przeżyli w Nagasaki, a bomba znacznie silniejsza o znamiennej nazwie „Fat Man” spadła 6km! od klasztoru. Nic nie znalazłem na temat wątku fatimskiego u franciszkanów. Dlaczego przeżyli? Ponieważ góra osłoniła klasztor i przyjęła na siebie większość obrażeń. A historia uratowania 4 jezuitów jest oczywiście prawdziwa, bo nic po ludzku nie mogło ich uratować.
Poprzez to wydarzenie chciałbym, abyś na nowo uwierzył w moc modlitwy, zwłaszcza różańcowej. Kolejny raz potwierdzają się słowa s. Łucji z Fatimy: „Nie ma w życiu problemu, którego by nie można było rozwiązać za pomocą różańca”.
2. TEMAT: „GDY NIE JESTEŚMY W STANIE ZMIENIĆ SYTUACJI, JEST TO WEZWANIE DO ZMIANY SIEBIE”.
Cytat tematu pochodzi od Viktora Frankla, który w latach 1942-1945 był więziony w 4 obozach koncentracyjnych m.in. Auschwitz i Dahau. Kiedyś może uda mi się przeczytać książkę Jego autorstwa pt. „W poszukiwaniu sensu” i coś z niej zamieścić w newsletterze. Jeśli udało mu się przetrwać „piekło na ziemi” i to nie był przypadek, tylko Jego podejście pomogło mu przeżyć i dożyć 92 lat to warto się Nim zainteresować.
Oczywiście spostrzeżenie Viktora nie jest jakąś nowością. Wielu innych ludzi przed Nim też o tym wspominało. Ale najważniejsza kwestia to taka czy wprowadzę to w życie? Po pierwsze muszę zaakceptować to co jest. A z tym bywa bardzo ciężko. Ludzie latami nie akceptują czegoś. Koncentrują się na tym, czego nie mogą zmienić. Pycha. Pycha. Pycha. A powinni zaakceptować i swoją uwagę i siłę skupić na tym, co mogą zmienić. Ale wygodniej jest gadać niż robić. No cóż… Nie każdy musi być ponadprzeciętny. Można zawsze wybrać drogę bycia nijakim, bylejakim i fachowcem z piwem i chipsami w ręku siedząc przed komputerem.
Od najmłodszych lat miałem „słabość” do filmowych bijatyk. Fascynowało mnie to, co się kryje za tymi walkami. Trud, trening, poświęcenie, nie poddawanie się itd. Jakiś czas temu oglądałem „Champion 3. Odkupienie.” Oczywiście większość filmu to bardziej rozrywka niż możliwość czegoś nauczenia się, jednak cokolwiek oglądałem, starałem się coś wyłuskać dla siebie. Przynajmniej 3 takie rzeczy nawet z takiego filmu wyciągnąłem :D. Zawsze coś :D.
Oto jedna z nich. Główny bohater Yuri Boyka mistrz sztuk walk walczy w turnieju o najlepszego wojownika wśród więźniów z całego świata. A że jest w obcym więzieniu to przecież nie będą mu ułatwiać wygranej 🙂 Wysłali wszystkich zawodników prócz jednego Kolumbijczyka do kamieniołomów w celach rozrywkowych :D.
A po ciężkiej pracy mieli maks. 1h czasu na trening. Co wymyślił Yuri? Zaczął traktować pracę w kamieniołomach jako trening 🙂 Takie proste. A i tak trudne. I jak się możesz domyślić wygrał wbrew wszystkiemu turniej 🙂
Co jest Twoim kamieniołomem? Z czym się nie możesz pogodzić? Czego nie możesz zaakceptować? Wiesz, ile to energii i czasu to pożera? A nic nie daje, tylko więcej zabiera. WIEM. WIEM. PROSZĘ KSIĘDZA. No i co z tego, że wiesz. Chcesz jeszcze większego bajzlu i rozpierduchy w swoim życiu? Na własne życzenie tego chcesz. Viktorowi F. udało się przeżyć 4 obozy koncentracyjne, bo zmienił siebie. Jemu się udało. Czas na Ciebie. Kiedy Ty w końcu zmienisz siebie?
Który z opisanych świętych dwukrotnie odwiedził Polskę? |
***
3. TEMAT: FRAJER CZY ŚWIĘTY?
W XL i XLI odc. jeden temat poświęcił bardzo ciekawemu świętymu jakim jest św. Józef z Kupertynu, patron latających, osób mających trudności z nauką i zdających egzaminy. Związany był także z Polską. Polecam wrócić do Jego historii, bo mnie bardzo poruszyła.
Dziś kolejny raz do tego świętego powrócimy. Do jednego ze sposobów Jego działania w codzienności.
„Józef nie miał złudzeń co do swojej pozycji w świecie doczesnym. Świadomy własnych ułomności nie oczekiwał szczególnego traktowania z tytułu bycia kapłanem. Po święceniach żył jak dawniej. Brał najcięższe prace, od których uchylali się inni zakonnicy. Przenosił kamienie i zaprawę murarską, gdy inni protestowali, mówiąc, że taka praca nie przystoi kapłanowi. Zawsze pytał: – Bracie, co jest jeszcze do zrobienia?”
Po ludzku frajer. Robił to, czego nie musiał. Wyręczał innych itd. Ale On miał myślenie nie z tego świata. Należy także odróżnić robienie czegoś, czego nie lubimy i jest dla nas trudne, bo nie potrafimy odmówić i przejmujesz się opinią ludzką od tego, że coś świadomie i dobrowolnie przyjmujesz. Ma to kolosalną różnicę.
Dzięki przyjmowaniu takich rzeczy uświęcasz się. Nasza życie to w większości praca. Albo ta praca Ciebie uświęci albo potępi. Trzeciej drogi nie ma. Choose your destiny jak to mówili w Mortal Combat.
Takie trudne prace dają nam nowe doświadczenie, mogą czegoś nowego nauczyć, mogę zebrać większe zasługi dla Nieba, zmniejszyć kary w Czyśćcu, odpokutować za grzechy z przeszłości, ofiarować to za kogoś w celu jego nawrócenia itd. Zobacz, ile zysku 🙂 Tylko tak robi znacząca mniejszość.
Możesz też mieć drugie podejście. Olewać, robić byle jak, byle do fajrantu, byle do urlopu, byle do wakacji, obijać się gdy szef nie patrzy itd. Ale takie podejście, gdy praca stanowi tak wiele godzin Twojego życia nic dobrego nie wniesie oprócz pieniędzy.
Przypomina mi się jedna prawdziwa sytuacja z pewnego magazynu. Jeden chłopak sumiennie wykonywał swoją pracę. Nawet trochę więcej niż musiał. Inni się oczywiście z niego śmiali, że naiwniak. Po jakimś czasie kierownik dał mu awans. Ten chłopak nie wiedział, że jest obserwowany. Nawet jeśli w Twojej pracy, w domu nie dostaniesz awansu. Szef, żona, dzieci, parafianie Cię nie doceniają. To nawet lepiej 😉
Bo Bóg widzi i doceni 😉 „A Ojciec twój, który widzi w ukryciu odda tobie.” (Pater tuus, qui videt in abscondito, reddet tibi.) Mt 6,4
Ps 139, 1-5
Panie, przenikasz i znasz mnie,
Ty wiesz, kiedy siadam i wstaję.
Z daleka przenikasz moje zamysły,
widzisz moje działanie i mój spoczynek
i wszystkie moje drogi są Ci znane.
Choć jeszcze nie ma słowa na języku:
Ty, Panie, już znasz je w całości.
Ty ogarniasz mnie zewsząd
i kładziesz na mnie swą rękę.
Domine, probasti me, et cognovisti me ;
tu cognovisti sessionem meam et resurrectionem meam.
Intellexisti cogitationes meas de longe ;
semitam meam et funiculum meum investigasti :
et omnes vias meas prvidisti,
quia non est sermo in lingua mea.
Ecce, Domine, tu cognovisti omnia,novissima et antiqua.
Tu formasti me, et posuisti super me manum tuam.
***
DODATEK Z SZACUNKU, PODZIWU I MIŁOŚCI DLA ŚWIĘTYCH:
DODATEK DLA AMBITNYCH CZYTELNIKÓW:
KARTKA Z KALENDARZA NA TEN TYDZIEN: (TO ŚWIĘCI WYBIERAJĄ NAS. NIE MY ICH)
***
2 LIPCA NIEDZIELA: Najświętsza Maryja Panna Licheńska, Matka Bolesna. Obraz został koronowany przez kard. Stefana Wyszyńskiego w dniu 15 sierpnia 1967 r. W sanktuarium licheńskim, którym opiekują się księża marianie, w 1999 r. modlił się św. Jan Paweł II. Dokonał wówczas poświęcenia nowego kościoła.
Zachęcał wówczas: „Zgromadzeni na tej (…) modlitwie w licheńskim sanktuarium, u stóp Bolesnej naszej Matki, błagajmy Ją wszyscy – biskupi, kapłani, osoby konsekrowane i ludzie świeccy – aby wstawiała się za nami u swego Syna, wypraszając nam wiarę żywą, która z ziarna gorczycy staje się drzewem życia Bożego. Wiarę, która każdego dnia karmi się modlitwą, umacnia sakramentami świętymi i czerpie z bogactwa Ewangelii Chrystusowej; wiarę mocną, która nie lęka się żadnych trudności, ani cierpień czy niepowodzeń, bo oparta jest na przekonaniu, że «dla Boga nie ma nic niemożliwego» (por. Łk 1, 37); wiarę dojrzałą, bez zastrzeżeń, która współdziała z Kościołem świętym w autentycznym budowaniu mistycznego Ciała Chrystusa”.
Najświętsza Maryja Panna Kodeńska, Matka jedności. W Kodniu nad Bugiem (północno-wschodnia część województwa lubelskiego) znajduje się sanktuarium.
Opiekują się nim obecnie misjonarze oblaci Maryi Niepokalanej.
W głównym ołtarzu kościoła znajduje się cudowny obraz Matki Bożej, który według tradycji został namalowany w VI w. przez św. Augustyna z Canterbury na prośbę papieża Grzegorza I jako kopia rzeźby Matki Bożej, która znajdowała się w jego prywatnej kaplicy.
Rocznie pielgrzymuje tutaj ponad 200 tys. pielgrzymów.
Najświętsza Maryja Panna Tuchowska. Tuchów jest położony 17 km na południowy wschód od Tarnowa, wśród przepięknie zalesionych pagórków. Przedstawia Matkę Bożą z Dzieciątkiem Jezus na lewej ręce. Twarz Maryi jest niezwykle piękna. Duże, piękne oczy patrzą w zamyśleniu, jakby w głąb duszy człowieka. Od 1893 r. pracują tutaj redemptoryści.
Święty Bernardyn Realino, jezuita, 1530- 1616. Zdobył doktorat z prawa rzymskiego i cywilnego (1556). Dzięki protekcji kardynała Krzysztofa Madruzzo, Bernardyn został burmistrzem Felizzano, a potem Cassine. Był równocześnie osobistym doradcą namiestnika Neapolu.
Święcenia kapłańskie otrzymał w roku 1567. Musiał wyróżniać się niezwykłą świętością, skoro przełożeni powierzyli mu urząd mistrza nowicjatu i ojca duchownego młodych adeptów zakonu. Wolny czas Bernardyn poświęcał pracy kaznodziejskiej i rychło zasłynął na tym polu.
Zdobył sobie serca mieszkańców niezwykłą gorliwością kapłańską na ambonie i w konfesjonale, ofiarną posługą najuboższym i osobistą ascezą życia. Jego penitentami byli dosłownie wszyscy: od miejscowego biskupa i duchowieństwa po ostatniego rybaka. To dawało mu możność moralnego oddziaływania nie tylko na miasto, ale i na całą okolicę. Szedł wszędzie, gdzie tylko zaistniała potrzeba materialna i duchowa. Zasłużył tym sobie na przydomek „ojca miasta”.
Bernardyn wyróżniał się pokorą. Mimo że znał medycynę i miał podwójny doktorat, mimo zajmowanych stanowisk, prosił generała Towarzystwa Jezusowego o przyjęcie go nie na kapłana, ale na zwykłego brata. Kapłaństwo przyjął jedynie z posłuszeństwa. Nawiedzały go tłumy interesantów w swoich potrzebach. Umiał zawsze zachować spokój i opanowanie nawet wobec natrętów. Miał dar pozyskiwania sobie ludzi. Pod koniec życia miał szczęście otrzymać na swe ręce samego Chrystusa z rąk Matki Bożej, podobnie jak pół wieku wcześniej św. Stanisław Kostka.
Pod koniec życia Bernardyn bardzo cierpiał. Trzy lata przed śmiercią utracił wzrok. Św. Bernardyn jest patronem miast Lecce i Carpi.
***
3 LIPCA PONIEDZIAŁEK: ŚWIĘTO ŚW. TOMASZA, APOSTOŁA I MĘCZENNIKA. Teksty ewangeliczne w siedmiu miejscach poświęcają Tomaszowi Apostołowi łącznie 13 wierszy. Tomasz, zwany także Didymos (tzn. bliźniak), należał do ścisłego grona Dwunastu Apostołów. Ewangelie wspominają go, kiedy jest gotów pójść z Jezusem na śmierć (J 11, 16); w Wieczerniku podczas Ostatniej Wieczerzy (J 14, 5); osiem dni po zmartwychwstaniu, kiedy ze sceptycyzmem wkłada rękę w bok Jezusa (J 20, 19-29); nad Jeziorem Genezaret, gdy jest świadkiem cudownego połowu ryb po zmartwychwstaniu Jezusa (J 21, 2).
św. Tomasz miał głosić Ewangelię najpierw Partom (obecny Iran), a następnie w Indiach, gdzie miał ponieść śmierć męczeńską w Calamina w 67 r. Piszą o tym wspomniani wyżej autorzy. Tak też podaje Martyrologium Rzymskie. Jako miejsce pochówku podawany jest Mailapur (przedmieście dzisiejszego Madrasu). Jednak już w III wieku jego relikwie przeniesiono do Edessy, potem na wyspę Chios, a w roku 1258 do Ortony w Italii.
Z jego misją na tamtym terenie związana jest piękna legenda o budowie pałacu króla Gudnafara. Jako że Tomasz był z zawodu cieślą i budowniczym, król zlecił mu budowę pałacu. Sam odjechał i tylko co jakiś czas przesyłał potrzebne materiały, kruszce i klejnoty. Jakie było jego zdziwienie, kiedy w wyznaczonym czasie przyjechał i okazało się, że na placu budowy nic nie ma! Wtedy apostoł odparł, że zbudował władcy pałac, ale żeby go ujrzeć, król musi przejść do innego świata. Tomasz bowiem wybrał bardzo nowatorski sposób budowy, mianowicie rozdał otrzymywane bogactwa potrzebującym, dodając do tego Boże słowo i często uzdrowienie od siebie. Gudnafar oczywiście wpadł we wściekłość i kazał uwięzić Judejczyka.
Św. Tomasz jest patronem Indii, Portugalii, Urbino, Parmy, Rygi, Zamościa; architektów, budowniczych, cieśli, geodetów, kamieniarzy, murarzy, stolarzy, małżeństw i teologów.
Kilka wielki świętych nosi Jego imię m.in. św. Tomasz More (Morus) o którym niedawno pisałem, św. Tomasz Becket również męczennik angielski oraz św. Tomasz z Akwinu-bardzo mądry dominikanin, który pozostawił po sobie m.in. Summę teologiczną.
Święty Leon II, papież, VII w. Miał dar wymowy, dobrze znał Pismo święte, języki łaciński i grecki oraz był współczujący dla ubogich.
Święty Rajmund Gayrard, kapłan, 105-1118, Francja. Gdy owdowiał, został kanonikiem i służył w różnorodnych dziedzinach: zbudował przytułek dla obcokrajowców, dwa mosty na rzece Hers, przede wszystkim zaś kontynuował i niemal do końca doprowadził budowę bazyliki.
***
4 LIPCA WTOREK: Święta Elżbieta Portugalska, królowa, 1271-1336. Na chrzcie otrzymała imię swojej ciotki, Elżbiety Węgierskiej, którą kanonizował papież Grzegorz IX w 1235 roku. Małżeństwo nie było szczęśliwe. Dionizy był hulaką i typowym awanturnikiem. Elżbieta znosiła wybryki męża z heroiczną cierpliwością. Korzystając z wolnego czasu, gdyż mąż – myślący tylko o polowaniach i zabawach wśród przyjaciół – najczęściej był w zamku nieobecny, oddawała się modlitwie i uczynkom miłosierdzia. Zajęła się także wychowaniem dzieci, które pochodziły od królewskich kochanek.
Ponieważ Dionizy miał kilku nieślubnych synów, syn pierworodny Elżbiety, Alfons, poczuł się zagrożony. W obawie, by któregoś syna z nieprawego łoża król nie mianował swoim następcą, Alfons wypowiedział ojcu wojnę. Elżbieta rzuciła wtedy na szalę cały swój autorytet, by nie dopuścić do rozlewu krwi. Rozgniewany król kazał uwięzić swoją żonę w podejrzeniu, że ta jest przeciwko niemu. Zreflektował się jednak, kiedy spostrzegł, ile wysiłków włożyła Elżbieta, by syn zrezygnował z wojny domowej.
Kiedy Alfons znowu się zbuntował i ruszył z wojskiem na Coimbrę, Elżbieta ponownie ubłagała syna, i doszło do zgody między synem a ojcem. Po krótkim zawieszeniu broni Alfons ponownie ruszył na Lizbonę. I tym jednak razem Elżbieta swoją interwencją stała się aniołem pokoju. W dalszych latach musiała jeszcze dwa razy interweniować, kiedy jej zadziorny małżonek wszedł w zatarg ze swoim zięciem, Ferdynandem IV, królem Kastylii, za którego została wydana córka Elżbiety. Kiedy zaś Alfons wpadł w podobny zatarg z tym samym królem, raz jeszcze interwencja matki zapobiegła wojnie. Dlatego Kościół w modlitwie liturgicznej sławi Elżbietę jako anioła pokoju.
Legenda głosi, że pewien przewrotny paź oskarżył Elżbietę, że ta ma grzeszne kontakty z innym paziem. Król, który sam postępował wiarołomnie, uwierzył słowom oskarżyciela i nakazał żywcem spalić podejrzanego pazia. Przez pomyłkę wszakże do dołu z niegaszonym wapnem został wrzucony sam oszczerca. Po dokładnym zbadaniu sprawy, niewinność Elżbiety okazała się nie do podważenia. Król w śmierci oskarżyciela widział palec Boży.
Dionizy zmarł na rękach Elżbiety w 1325 r., zaopatrzony sakramentami i skruszony w sercu za lata niewierności. Elżbieta, wolna już od trosk rodzinnych i obowiązków dworskich, oddała się tylko sprawie własnej duszy. Poświęciła się opiece nad chorymi, starcami i opuszczonymi. Wstąpiła do III Zakonu św. Franciszka, podobnie jak to uczyniła św. Elżbieta z Turyngii. Wiele czasu poświęcała modlitwie i uczynkom pokutnym. Pieszo odbyła pielgrzymkę do Compostelli. Wystawiła szereg klasztorów. Wreszcie zgłosiła się do surowego klasztoru klarysek, który sama ufundowała. W obawie jednak, aby jako zakonnica, związana ślubami, nie była ograniczona w szafowaniu dobrami ziemskimi, ślubów nie składała. Złożyła je dopiero na łożu śmierci w Estremoz 4 lipca 1336 r.
Grób Elżbiety stał się jednym z najgłośniejszych sanktuariów na Półwyspie Iberyjskim. Jednak proces kanoniczny rozpoczął się dopiero w 1612 roku. Otworzono wtedy jej grób dla zbadania tożsamości jej ciała. Znaleziono je w stanie nietkniętym. Św. Elżbieta jest patronką Portugalii, Coimbry, Estremoz, Saragossy. Orędowniczka podczas udręk wojny.
Błogosławiony Piotr Jerzy Frassati, tercjarz, 1901-1925, Italia. Wychowywał się w zamożnym domu razem z młodszą o półtora roku siostrą Lucianą (która jeszcze za życia brata wyszła za mąż za polskiego dyplomatę, Jana Gawrońskiego). Jego ojciec, Alfredo Frassati, był założycielem i właścicielem dziennika La Stampa, senatorem, przez pewien czas także ambasadorem Włoch w Niemczech. Matka, Adelaide Ametis Frassati, była malarką. Swoje wychowanie religijne Piotr Jerzy zawdzięczał przede wszystkim wychowawcom, nauczycielom i spowiednikom, ponieważ rodzice byli raczej obojętni wobec wiary.
Tymczasem dla niego wiara bardzo szybko stała się wartością podstawową. Czasami wywoływało to bolesne nieporozumienia rodzinne, które starał się znosić – tak jak wszelkie życiowe niepowodzenia – pogodnie.
Już jako uczeń Piotr Jerzy należał do wielu szkolnych stowarzyszeń religijnych, m.in. do Sodalicji Mariańskiej, do Koła Różańcowego, Apostolstwa Modlitwy, Stowarzyszenia Najświętszego Sakramentu. Codziennie uczestniczył we Mszy świętej i przyjmował Komunię świętą.
W 1919 roku rozpoczął studia na wydziale inżynierii górniczej na politechnice w Turynie. 28 maja 1922 r. – myśląc o apostolstwie wśród górników – został tercjarzem Zakonu Dominikańskiego i przyjął imię Girolamo (czyli Hieronim). Uczestniczył również z entuzjazmem w działalności różnych ruchów katolickich. Akcja Katolicka była dla niego prawdziwą szkołą formacji chrześcijańskiej i polem dla apostolatu. Miłował Jezusa w braciach, zwłaszcza tych cierpiących, zepchniętych na margines i opuszczonych. Poświęcał się ubogim i potrzebującym. W jego życiu mocna wiara łączyła się w jedno z miłością.
Był człowiekiem ascezy i modlitwy, w której osiągnął wysoki stopień doskonałości. Jego duchowość kształtowały zwłaszcza Listy św. Pawła Apostoła oraz dzieła św. Augustyna, św. Katarzyny ze Sieny i św. Tomasza z Akwinu, nieustanna – także nocna – adoracja Najświętszego Sakramentu, nabożeństwo do Matki Bożej i Słowo Boże.
Warto wiedzieć, że w 1922 r. Piotr Jerzy Frassati odwiedził Polskę. Był w Gdańsku i Katowicach. Jako przyszły inżynier interesował się górnictwem i planował zwiedzić jedną z kopalni na Śląsku. Do zjazdu pod ziemię prawdopodobnie nie doszło, ponieważ miał problem z ważnością paszportu.
Jego zaangażowanie społeczne i polityczne opierało się na zasadach wiary; był zdecydowanym przeciwnikiem rodzącego się wówczas faszyzmu. Z tego powodu nieraz zatrzymywała go policja. Zafascynowanie pięknem i sztuką, a zwłaszcza malarstwem, zamiłowanie do sportu i górskich wypraw ani zainteresowanie problemami społecznymi nie stanowiło dla niego przeszkody w stałym zjednoczeniu z Chrystusem. W tajemnicy przed najbliższymi opiekował się i spieszył z pomocą, tak duchową, jak i materialną, ubogim swojego miasta. Był znany i bardzo lubiany w dzielnicach, w których nie bywał nikt z jego bliskich.
Umarł nagle na skutek infekcji chorobą Heinego-Medina, którą zaraził się od podopiecznych. Pogrzeb Frassatiego ujawnił jego popularność w Turynie, zwłaszcza wśród ubogich. Opinia społeczna szybko uznała go – mimo młodego wieku – za świętego. Pod jego patronatem powstało wiele stowarzyszeń religijnych.
Św. Jan Paweł II podczas Mszy świętej beatyfikacyjnej odprawionej na placu św. Piotra 20 maja 1990 r. wyniósł go na ołtarze, stawiając za wzór współczesnej młodzieży świata.
Błogosławiona Maria od Ukrzyżowanego (Curcio), zakonnica, 1877-1957, Italia. Z domu rodzinnego wyniosła silną wiarę, wierność zasadom moralnym i solidarność z innymi. Nie potrafiła przejść obojętnie obok ludzi potrzebujących. Szczególną uwagę poświęcała ludziom osamotnionym, pozbawionym kontaktu z rodzinami, często żyjącym w skrajnym ubóstwie. Ona sama zawsze szukała sił i oparcia w Mszy św. W domu zgłębiała literaturę religijną, między innymi biografię św. Teresy od Jezusa.
Kierowana wewnętrzną potrzebą, w 1890 roku wstąpiła do trzeciego zakonu karmelitańskiego. Oddała się w opiekę Matce Karmelu. Pragnęła pomagać ubogiej i zaniedbanej młodzieży. Z kilkoma tercjarkami karmelitańskimi zorganizowała grupę modlitewną. Spotykały się w jej domu na wspólnej modlitwie. Podążając wytrwale tą drogą, po latach przygotowań duchowych i pokonaniu zewnętrznych przeszkód, w dniu 17 maja 1925 roku Róża założyła nowe zgromadzenie karmelitanek misjonarek św. Teresy od Dzieciątka Jezus.
Róża pragnęła „otwierać dusze dla Boga”. Na nowych drogach powołania realizowała swe młodzieńcze pragnienia służby młodym ludziom. Przyjęła imię Marii od Ukrzyżowanego. Po zakończeniu II wojny światowej w 1947 roku wysłała pierwsze siostry do Brazylii. Przez całe życie pozostała kobietą prostą i silną, porwaną przez Bożą miłość.
***
5 LIPCA ŚRODA: Święty Antoni Maria Zaccaria, zakonnik, 1502-1539, Italia. Po ukończeniu miejscowych szkół Antoni udał się do Padwy, gdzie studia medyczne uwieńczył doktoratem (1520-1524). Studiował tam także filozofię. Potem powrócił do Cremony i jako człowiek świecki zajął się katechizacją ubogiej młodzieży przy kościele św. Witalisa, który stał obok rodzinnego pałacu Zaccariów. Równocześnie pracował intensywnie nad własnym uświęceniem. Pod kierunkiem dominikanów podjął studia teologiczne. Zajął się biblistyką, patrologią i zgłębianiem pism doktorów Kościoła, a szczególnie św. Tomasza z Akwinu.
Pod kierunkiem Antoniego oratorium „Wiecznej Mądrości” nabrało ono nowego rozmachu. Co więcej, przerodziło się w trzy rodziny zakonne, które poświęcił on św. Pawłowi Apostołowi: „Synowie św. Pawła”, zatwierdzeni przez Rzym pod nazwą „Kleryków Regularnych św. Pawła Ściętego”; zakon żeński „Aniołów św. Pawła Nawróconego” i ludzi świeckich – „Mężów Pobożnych św. Pawła”. Największą sławą okrył Antoniego zakon męski, który od kościoła św. Barnaby, przy którym się zawiązał, otrzymał popularną nazwę barnabitów.
Związek trzeci, który można by nazwać III zakonem barnabitów, czy raczej tercjarzami, miał za zadanie mobilizować ludzi świeckich, żyjących w rodzinach, do akcji apostolskich. Na tamte czasy wspólnota składająca się z zakonników, zakonnic i ludzi świeckich była czymś bardzo nowatorskim i nie była powszechnie akceptowana.
Dla ożywienia ducha religijnego Antoni wprowadził praktykę „15 piątków”. Na dźwięk dzwonów o godzinie, w której Pan Jezus poniósł śmierć, w kościołach zbierał się lud. Tam odbywało się nabożeństwo z kazaniem pasyjnym.
Pragnieniem Antoniego było, aby wiernym stale przypominać, jaką ceną zostali odkupieni, i aby według tego kształtowali swoje życie chrześcijańskie. Dlatego też nabożeństwa te były połączone ze spowiedzią. Antoni wyróżniał się także szczególnym nabożeństwem do Eucharystii. Wbrew przyjętemu i zakorzenionemu wtedy zwyczajowi zachęcał wiernych do częstej, a nawet codziennej Komunii świętej. Była to nowość bardzo śmiała, gdyż w tamtych czasach Komunię świętą przyjmowaną co tydzień ganiono jako zbyt częstą. Antoniemu przypisuje się również wprowadzenie 40-godzinnego nabożeństwa adoracji Najświętszego Sakramentu, wystawionego w monstrancji.
Wyniszczony pracą apostolską, zmarł w Cremonie, w domu swojej matki, 5 lipca 1539 r., w wieku zaledwie 37 lat.
NIE TYLKO BRONIŁA SWOJEGO DZIEWICTWA, ALE BRONIŁA TEŻ DUSZY MŁODZIEŃCA, ABY NIE POSZEDŁ DO PIEKŁA
Święta Maria Goretti, dziewica i męczennica, 1890-1902. Kiedy miała 10 lat, umarł jej ojciec.
„Odwagi, mamo! Nie bój się! My już jesteśmy dużymi dziećmi! Bóg nam dopomoże, da nam zdrowie, będziemy walczyć! Będziemy walczyć i zwyciężymy! Nie smuć się, mamo! Dobry Bóg nam dopomoże. On nas nigdy nie opuści!
Angelino! Nie ma już tatusia z nami, a ty sprawiasz przykrość mamie. A co ty będziesz robił, gdy mamy nie będzie, gdy umrze?” Maria pomagała matce i opiekowała się rodzeństwem.
Dom Gorettich zajmowała także rodzina Serenellich – ojciec z synem. Chłopiec Aleksander Serenelli miał 18 lat, kiedy zapłonął ku Marii przewrotną żądzą. Zaczął ją też coraz mocniej napastować, grożąc jej nawet śmiercią. Dziewczę umiało się zawsze skutecznie uwolnić od napastnika, ratując się ucieczką i omijając go. Nie mówiła jednak o tym nikomu w rodzinie, by nie pogłębiać przepaści niechęci Serenellich do Gorettich.
5 lipca 1902 r. rodzina Gorettich i Serenellich była zajęta zbieraniem bobu. Maria została w domu i obserwowała pracowników.
Dwudziestoletni Alessandro trzykrotnie próbował ją napastować. Dwa pierwsze razy Maria oparła się jego napaści i chłopak odszedł. Za trzecim razem Alessandro postanowił nie ustępować.
Przygotował spiczaste narzędzie gospodarcze w kształcie szpikulca, używane do robienia dziur w drewnie. Położył je na skrzyni przy kuchni.
Zauważył ją Aleksander. Pod pretekstem, że musi wyjść na chwilę, udał się do domu i siłą wciągnął dziewczę do kuchni, która była przy drzwiach. Usiłował ją zmusić do grzechu. Kiedy zaś Maria stawiła mu gwałtowny opór, rozjuszony wyrostek chwycił nóż i zaczął nim atakować dziewczynę.
Podczas próby ucieczki nagle potknęła się i upadła. Alessandro natychmiast ją pochwycił i trzymał już o wiele silniej niż poprzednio. Broniła się ze wszystkich sił, walczyła i wołała: „Nie, nie! Co robisz, Alessandro! Nie dotykaj mnie! Bóg tego nie chce! To jest grzech, jeśli to zrobisz, pójdziesz do piekła! Tak, pójdziesz do piekła, jak to zrobisz! Nie dotykaj mnie, nie rób mi tego! Przecież pójdziesz do piekła…”. Te słowa najbardziej go rozwścieczyły. Po chwili zaciętej walki, widząc, że nie da rady, wbił w nią nóż, całe ostrze zanurzył w jej piersi. Potem, w ślepej furii, zaczął zadawać jej nożem głębokie rany na całym ciele. Maria, wijąc się z bólu, ciągle powtarzała: „Co robisz, przecież pójdziesz do piekła…”. W końcu umilkła.
Alessandro, myśląc, że dziewczynka nie żyje, zamknął się w swoim pokoju. Nagle znów usłyszał jej krzyk, więc wrócił i jeszcze kilka razy wbił w jej ciało całe ostrze. Teraz nie miał już wątpliwości, że Maria nie żyje. Usatysfakcjonowany, położył się na swoim łóżku i zaryglował drzwi.
Wbrew prawom natury Maria ocknęła się i doczołgała do drzwi. Zobaczył ją ojciec Alessandra i zawołał Assuntę. Mama dziewczynki pytała ją: „Mariettino, co ci się stało? Kto ci to zrobił?! – To Alessandro… Spójrz, mamo, co on ze mną zrobił… – Ale dlaczego?! – Bo on chciał mnie zmusić do brzydkiego grzechu, ale mu nie pozwoliłam. Chciał popełnić straszny grzech, ale nie pozwoliłam, powiedziałam mu: Nie! Nie!”.
Alessandro dźgnął Marię Goretti 14 razy w brzuch i tułów.
Wkrótce dziewczynkę ułożono na wozie konnym i zaczęła się długa droga do szpitala w Nettuno. Po kilku godzinach funkcjonariusze i karabinierzy wyprowadzili degenerata z domu i, broniąc go przed tłumem miotanym żądzą zemsty, doprowadzili na komisariat.
Przebaczenie
Późnym wieczorem Maria dotarła do szpitala. Następnego dnia bez żadnego znieczulenia przeprowadzono operację. Na nic jednak to się zdało, nikt nie był w stanie jej pomóc. Jej agonia trwała 20 godzin. Przez cały czas martwiła się o stan duszy Alessandra i nieustannie wołała: „Dlaczego Alessandro? Dlaczego? Pójdziesz do piekła!”.
Wkrótce przybył do Marii arcybiskup. Po krótkiej rozmowie o Panu Jezusie zapytał ją: „Marietto, czy zechcesz przebaczyć Alessandrowi, tak jak Pan Jezus przebaczył tym, którzy Go ukrzyżowali?”. Zamyśliła się, po czym z całą stanowczością odpowiedziała: „Tak! Przebaczam mu z całego serca! Przebaczam i chcę, by był ze mną w Raju!”. Było to w pełni świadome, wspaniałomyślne przebaczenie swemu zabójcy.
Alessandro później zeznał, że zrobił to „tak, jak nakłuwa się kukurydzę”.
Zbrodnią poruszona była cała okolica. Dziewczę miało królewski pogrzeb. Wzięło w nim udział wiele tysięcy ludzi, setki kapłanów i biskup. Z balkonów i z okien na białą trumienkę padał deszcz róż i innych kwiatów. Zaczęto ją nazywać „świętą Agnieszką XX wieku”. Zarówno w beatyfikacji, jak i w kanonizacji własnej córki miała szczęście uczestniczyć matka.
W uroczystościach brał także udział zabójca – Aleksander Serenelli, który w czasie 27-letniego pobytu w więzieniu przeżył całkowite nawrócenie. Nie miał wątpliwości, że wiarę zawdzięczał wstawiennictwu Marii. Po wyjściu z więzienia przeprosił matkę Marii, wyznał swoją winę przed cała parafią, a po pewnym czasie został tercjarzem franciszkańskim. Do końca życia pracował jako ogrodnik u kapucynów w Macerata, gdzie zmarł w 1970 r. Duchową przemianę zabójcy opisał Jean du Parc w książce, która w Polsce została wydana pod tytułem „Niebo nad moczarami”.
Św. Maria Goretti jest patronką młodzieży, dziewcząt, dziewic i bielanek. Jej relikwie spoczywają w kościele Matki Bożej Łaskawej w Nettuno. Jej grób nawiedził św. Jan Paweł II w pierwszym roku swojego pontyfikatu (1 września 1979 r.).
Święty Atanazy z góry Athos, opat, 920-1000 (1003), obecnie Turcja. Wcześnie stracił rodziców i wychowywany był przez dobrych ludzi (spotkać można informację, że przez mniszkę, która zaszczepiła w nim wiele cnót). Kiedy chciano go obrać opatem, uciekł na Athos, gdzie wiódł życie pustelnika. Post, modlitwa i przepisywanie ksiąg wypełniały jego dni.
Cesarz Nicefor Fokas, jego przyjaciel z czasów szkolnych, przymusił go do przyjęcia poważnej sumy na wybudowanie klasztoru. Prace podjęte w 963 r. stały się początkiem Wielkiej Ławry. Inicjatywa ta wywołała jednak zdecydowany sprzeciw mieszkających tam pustelników. Dwukrotnie Atanazy musiał ratować się ucieczką. Po powrocie na Świętą Górę ułożył dla swojej wspólnoty regułę, nakazując mnichom życie oparte na modlitwie i pracy na roli.
Uzyskał dla Ławry przywilej prymatu wśród klasztorów i znaczne wsparcie finansowe. Był wielkim autorytetem i służył radami tak mnichom, jak i okolicznym mieszkańcom.
Zginął w 1003 r. (lub w 1000 r.), przywalony kopułą podczas budowania kościoła. W chwili śmierci był przełożonym około sześćdziesięciu mniszych osiedli na świętej górze Athos. Uważany jest za orędownika w sytuacjach beznadziejnych. Wierni kierują również do niego modlitwy, prosząc o szybszą śmierć osób beznadziejnie chorych.
***
CHOROBA PRZYBLIŻYŁA DO BOGA. A TALENTY WYKORZYSTAŁA LEPIEJ NIŻ WCZEŚNIEJ.
6 LIPCA CZWARTEK: Błogosławiona Maria Teresa Ledóchowska, dziewica i zakonnica, 1863-1922, Austria. Od najmłodszych lat wykazywała wybitne uzdolnienia literackie, muzyczne i aktorskie. Mając 5 lat napisała mały utwór dla domowników, a jako 9-letnia dziewczynka układała wiersze. Rodzina każdy dzień kończyła wspólnym pacierzem, a w niedzielę uczestniczyła we Mszy świętej. Matka – niezwykle czuła na niedolę bliźnich, bardzo towarzyska i pogodna – umiała wychować dzieci w karności i sumienności. Ojciec pogłębiał wiedzę dzieci, zapoznając je z historią malarstwa i sztuki, z historią Polski i ojczystą mową.
W roku 1873 rodzice stracili po raz drugi majątek (pierwszy raz dziadek stracił go za udział w powstaniu listopadowym), na skutek bankructwa instytucji, której akcje wykupili. Ojciec sprzedał więc dobra w Loosdorf i wynajął mieszkanie w St. Polten.
W 1883 r. Ledóchowscy przenieśli się z Austrii na stałe do Polski, do Lipnicy Murowanej koło Bochni (miejsce urodzenia św. Szymona z Lipnicy), gdzie ojciec wykupił mocno zaniedbany majątek. Powitali ich chlebem i solą burmistrz miasta i ludność w strojach krakowskich. Maria ucieszyła się z powrotu do Polski. Miała wtedy 20 lat. Rychło jednak zaznała, jakie są kłopoty w prowadzeniu gospodarstwa. W porze zimowej chętnie zwiedzała pobliski Kraków i brała udział w towarzyskich zebraniach i zabawach. Wyróżniała się urodą i inteligencją, dlatego rychło zdobyła sobie wzięcie.
W zimie 1885 r. zachorowała na ospę i przez wiele tygodni leżała walcząc o życie. Choroba zostawiła ślady na jej twarzy. Organizm był osłabiony, bowiem sześć lat wcześniej Maria Teresa przebyła ciężki tyfus. Ta właśnie choroba uczyniła ją dojrzałą duchowo. Poznała marność tego życia i rozkoszy świata. Zrodziło się w niej postanowienie oddania się na służbę Panu Bogu, jeśli tylko dojdzie do zdrowia. Na ospę zachorował także jej ojciec i zaopatrzony sakramentami zmarł. Pochowany został w Lipnicy. Maria Teresa, sama osłabiona po ciężkiej chorobie, nie była zdolna do prowadzenia majątku. W wyniku starań rodziny, cesarz Franciszek Józef I mianował ją damą dworu wielkich książąt toskańskich – Marii i Ferdynanda IV, którzy po wygnaniu z Włoch rezydowali w zamku cesarskim w Salzburgu. Mimo życia na dworze, Maria Teresa prowadziła życie pełne wewnętrznego skupienia.
W 1886 r. po raz pierwszy zetknęła się z zakonnicami, które przybyły na dwór arcyksiężnej po datki na misje. Wtedy po raz pierwszy spotkała się z ideą misyjną Kościoła. Jedną z owych sióstr była dawna dama tegoż dworu, hrabina Gelin. Właśnie w tym czasie kardynał Karol Marcial Lavigerie (+ 1892), arcybiskup Algieru, rozwijał ożywioną akcję na rzecz Afryki. Pewnego dnia Maria Teresa dostała do ręki broszurę kardynała, gdzie przeczytała słowa: „Komu Bóg dał talent pisarski, niechaj go użyje na korzyść tej sprawy, ponad którą nie ma świętszej”. To było dla niej światłem z nieba. Znalazła cel swojego życia. Postanowiła skończyć z pisaniem dramatów dworskich, a wszystkie swoje siły obrócić dla misji afrykańskiej. W tej sprawie napisała też do stryja, kardynała Ledóchowskiego, który pochwalił jej postanowienie.
Jej pierwszym krokiem był dramat Zaida Murzynka, wystawiony w teatrze salzburskim i w innych miastach. Ponieważ obowiązki damy dworu zabierały jej zbyt wiele cennego czasu, zwolniła się z nich. Stanęła na czele komitetów antyniewolniczych. Te jednak rychło ją zwolniły, gdyż chciała, aby były to komitety katolickie. Opozycja zaś nalegała, by komitetom nadać charakter międzywyznaniowy. Maria zamieszkała w pokoiku przy domu starców u sióstr szarytek (1890). Zerwała stosunki towarzyskie i oddała się wyłącznie sprawie Afryki. Na własną rękę zaczęła wydawać Echo z Afryki (1890). Nawiązała kontakt korespondencyjny z misjonarzami. Wkrótce korespondencja wzrosła tak dalece, że musiała zaangażować sekretarkę i ekspedientkę. Jednak widząc, że dzieło się rozrasta, w roku 1893 w numerze wrześniowym Echa Afryki rzuciła apel o pomoc. Z pomocą jednego z ojców jezuitów opracowała statut Sodalicji św. Piotra Klawera.
29 kwietnia 1894 r., w swoje 31. urodziny, przedstawiła go na prywatnej audiencji Leonowi XIII do zatwierdzenia. Papież dzieło pochwalił i udzielił mu swojego błogosławieństwa. Siedzibą sodalicji były początkowo dwa pokoje przy kościele Świętej Trójcy w Salzburgu. Tam też założyła muzeum afrykańskie.
Od roku 1892 Echo z Afryki wychodziło także w języku polskim. Administrację Maria Teresa umieściła przy klasztorze sióstr urszulanek, gdzie zakonnicą była wtedy jej młodsza siostra, Urszula (przyszła założycielka urszulanek szarych Serca Jezusa Konającego, kanonizowana w 2003 r. przez św. Jana Pawła II). W 1894 r. Maria Teresa miała już własną drukarnię. Jako napędową siłę dla maszyn drukarskich wykorzystywała wodę rzeki płynącej w majątku, który zakupiła w Salzburgu. Nową placówkę oddała pod opiekę Maryi Wspomożycielki. Echo z Afryki, a od 1911 roku także Murzynek, zaczęły wychodzić w 12 językach. Tu drukowano nadto broszury misyjne, kalendarze, odezwy itp., a potem katechizmy i książeczki religijne w językach Afryki. W roku 1921 utworzyła akcję Prasy afrykańskiej jako pomoc dla misjonarzy w Afryce. Chodziło o druk książek religijnych w językach tubylczych.
W roku 1904 Maria Ledóchowska przeniosła swoją stałą siedzibę do Rzymu. W cztery lata potem udała się osobiście do Polski, aby szerzyć tam ideę misyjną. Na wiadomość o powstaniu Polski niepodległej, Maria Teresa poleciła zatknąć polskie sztandary na domach swego zgromadzenia (1918). W roku 1920 wysłała zapomogę do Polski. Pod koniec jej życia Echo z Afryki miało ok. 100 000 egzemplarzy nakładu. W nagrodę za bezgraniczne oddanie się sprawom Afryki Maria Teresa zdobyła zaszczytny przydomek Matki Afryki. Jest patronką dzieł misyjnych w Polsce.
PIĘKNA NA CIELE, ALE JESZCZE PIĘKNIEJSZA NA DUSZY.
WIARA DAŁA JEJ SIŁĘ PODCZAS TORTUR.
Święta Dominika, dziewica i męczennica, III w., Nikomedia. Jej rodzice, Doroteusz i Euzebia, Grecy, byli pobożnymi i bogatymi, lecz bezdzietnymi chrześcijanami. Nie ustawali oni w modlitwie i otrzymali od Boga dziecko. Dziewczynka urodziła się w niedzielę (Dzień Pański, po grecku Kyriake), toteż nadano jej imię Kiriaka – dopiero później, na Zachodzie, „przetłumaczono” jej imię na łacińskie Dominica- co oznacza niedziela po łacinie.
Od dzieciństwa Dominika poświęciła swoje życie Bogu, powstrzymując się od bycia nieposłuszną. Ponieważ była piękna na ciele i duszy, wielu zalotników zaczęło ubiegać się o jej rękę, jednak ona wszystkim odmawiała, mówiąc, że jest zaręczona z Chrystusem i że nie pragnie niczego więcej niż umrzeć jako dziewica. Sędzia Nikomedii także chciał zaręczyć ją ze swoim synem, szczególnie że pochodziła z zamożnej rodziny. Gdy Dominika odmówiła, wydał ją i jej rodziców Dioklecjanowi jako chrześcijan, którzy byli przez niego prześladowani.
Cesarz rozkazał torturować rodziców Dominiki. Doroteusz był chłostany, póki żołnierz nie zmęczył się tak, że nie był zdolny kontynuować chłosty. Kiedy rodzice Dominiki nie wyrzekli się swojej wiary, Dioklecjan skazał ich na wygnanie do Melitene (położonego między Kapadocją i Armenią), gdzie zmarli, wycierpiawszy wiele dla Chrystusa. Dominikę natomiast cesarz wysłał na przesłuchanie do Maksymiana, aby ten poddał ją próbom. Dziewczyna odmówiła wyparcia się wiary, torturowano ją więc w każdy możliwy sposób, m.in. poprzez biczowanie. Jednak jej wiara była niezłomna.
Pewnej nocy, kiedy leżała w więzieniu, Bóg do niej przemówił: „Nie bój się tortur, Dominiko. Moja łaska jest z tobą”. Dzięki temu Dominika przetrwała wiele strasznych prób. Jedną z kolejnych tortur było powieszenie Dominiki za włosy na kilka godzin, podczas gdy żołnierze przypalali jej ciało pochodniami. Potem wtrącono ją do celi. W nocy ukazał się jej Chrystus i uzdrowił ją. Widząc cuda ratujące Dominikę, wielu pogan nawróciło się. Wszyscy jednak zostali ścięci.
Kiedy została wrzucona w ogień, płomienie gasły. Gdy została rzucona na pożarcie dzikim bestiom, te stawały się potulne i delikatne. Wtedy Apoloniusz skazał ją na ścięcie. Podczas kilku minut darowanych jej na modlitwę prosiła Boga o przyjęcie jej duszy oraz o miłosierdzie i opiekę dla tych, którzy uczczą jej męczeństwo. Po modlitwie oddała duszę Bogu, zanim ostrze miecza spadło na nią. Zmarła w 289 r. w Chalcedonie, mając 21 lat.
***
7 LIPCA PIĄTEK: Błogosławiony Benedykt XI (Mikołaj Boccasini), papież, 1240-1304, dominikanin, wcześniej generał tego zakonu. Bonifacy VIII ceniąc talent dyplomatyczny Mikołaja, powierzył mu trudne pośredniczenie w zawarciu pokoju między królem Francji, Filipem Pięknym, a królem Anglii, Edwardem I. Podobną misję szczęśliwie wypełnił na Węgrzech, gdzie rozegrały się właśnie walki o tron. W latach 1301-1302 był także z misją w Polsce, Serbii i Dalmacji.
Kiedy Nogaret i Collonowie napadli na papieża w Anagni, uciekli wówczas wszyscy kardynałowie. Pozostał jednak wiernie przy papieżu Bonifacym VIII. Kiedy Nogaret uderzył papieża tak silnie, że ten przewrócił się na ziemię, obecny kardynał Mikołaj interweniował w obronie papieża natychmiast, a w jego trzydniowym uwięzieniu niósł mu pociechę. Na szczęście także lud Anagni ujął się za papieżem i zmusił napastników do ucieczki. Kardynał towarzyszył papieżowi w jego triumfalnym powrocie do Rzymu.
Niezbyt często się zdarza, żeby wybór na papieża został dokonany – jak w tym przypadku – już w pierwszym głosowaniu. Obrał sobie imię Benedykt ku czci papieża Bonifacego VIII, który na chrzcie to właśnie imię otrzymał. Postanowił wtedy doprowadzić do zgody między potężnym rodem Colonnów a nie mniej potężnym i ambitnym Filipem Pięknym. Nie dopuścił jednak do zwołania soboru, którego domagał się Filip, aby zmarłego Bonifacego VIII napiętnować publicznie jako intruza na Stolicy Apostolskiej, a nawet jako heretyka. Jest duże podejrzenie, że Benedykt XI przypłacił tę decyzję życiem, gdyż został otruty (trucizna miała być w figach, ulubionych owocach papieża, które podał mu w Perugii ktoś przebrany za zakonnicę z klasztoru św. Petroneli).
Gdyby to było prawda, do osobistej świętości wyznawcy dołączyłby Benedykt XI również palmę męczeństwa. Zdjął także ekskomunikę nałożoną przez Bonifacego VIII na dwóch kardynałów z rodu Colonna. Nie przywrócił im jednak godności kardynalskiej ani skonfiskowanych posiadłości, czego się spodziewali, co w konsekwencji doprowadziło do rozruchów w Rzymie. Rzym rozdzierany walkami między rodami nie zapewnił papieżowi bezpieczeństwa i spokoju. Benedykt XI był autorem tomu kazań i komentarzy do Ewangelii według św. Mateusza, psalmów, Księgi Hioba i Apokalipsy, które napisał w okresie, kiedy wykładał teologię w Trewirze i Genewie.
WIARA, KTÓRA NIC NIE KOSZTUJE NIE JEST PRAWDZIWĄ WIARĄ KATOLICKĄ
Błogosławiony Piotr To Rot, męczennik, 1912-1946 . Urodził się w malutkiej wiosce Rakunai na wyspie Nowa Brytania znajdującej się w Archipelagu Bismarcka, na północny wschód od wyspy Nowa Gwinea na Oceanie Spokojnym. Jego rodzice i rodzeństwo to jedni z pierwszych mieszkańców wyspy, którzy w 1898 r. stali się chrześcijanami. Piotr był ich trzecim z sześciorga dzieci (troje przeżyło dzieciństwo) i został ochrzczony zaraz po urodzeniu.
Od najmłodszych lat zwracał uwagę pobożnością: często przystępował do Komunii św., był ministrantem w rodzinnej misji (parafii) pw. św. Augustyna. Choć pracujący tam kapłan sugerował wysłanie Piotra do seminarium duchownego, jego ojciec nie wyraził na to zgody. Zgodził się natomiast, by Piotr został katechistą – świeckim pomocnikiem księdza w przygotowaniu wiernych do sakramentów.
W 1930 r. Piotr zapisał się do szkoły dla katechistów ok. 8 km od rodzinnej wioski i ukończył ją z wyróżnieniem 3 lata później. Otrzymał wówczas, na znak osiągniętej godności, krzyż katechisty. Potem wrócił do rodzinnej wioski i rozpoczął posługę. Podchodził do niej bardzo poważnie, z wielkim entuzjazmem i gorliwością. Wszędzie nosił ze sobą Biblię, którą często cytował. Pociągał za sobą wielu młodych ludzi.
11 listopada 1936 r. Piotr ożenił się z szesnastoletnią Paolą Ia Varpit, dziewczyną z sąsiedniej wioski, tak jak i on katoliczką. Małżeństwo okazało się szczęśliwe – mieli troje dzieci. Piotr ostro przeciwstawiał się praktykowanej na wyspie poligamii i rozwodom, co z czasem stało się przyczyną wielu konfliktów z mieszkańcami wioski, władzami, a nawet z rodzonym bratem, Tatamai, który żył z dwiema kobietami.
W 1942 r., podczas II wojny światowej, Nowa Brytania została zaatakowana przez Japonię. Okupanci przekształcili Rabaul, największe miasto wyspy, zatokę i przyległe tereny w fortecę i wielką bazę armii i floty. W drastyczny sposób ograniczyli wszelkie praktyki religijne. Zabronili publicznych spotkań modlitewnych.
Niebawem sytuacja Piotra jeszcze bardziej się skomplikowała, szczególnie po bitwie pod Midway (4-7 czerwca 1942 r.), gdy Amerykanie zaczęli odzyskiwać wyspy z rąk japońskich. Okupanci zmusili wówczas wszystkich misjonarzy i personel medyczny do opuszczenia wyspy, a tych, którzy pozostali, zamknęli w obozie koncentracyjnym (50% misjonarzy na Nowej Gwinei i sąsiednich wyspach zostało w czasie wojny zamordowanych). Zniszczyli też lokalne kościoły.
Piotr To Rot został jedynym katolickim katechistą w okolicy. Zbudował w lesie kaplicę z gałęzi, gdzie ukrywał naczynia liturgiczne. Nie tylko prowadził katechizację, ale stał się także szafarzem chrztu dzieci i dorosłych, świadkiem i szafarzem sakramentu małżeństwa, udzielał schronienia i pomocy biednym. Odwiedzał też internowanych księży, którym przynosił pożywienie. Kapłani w zamian przekazywali mu potajemnie Najświętszy Sakrament. Otrzymywał Go też od kapłana ukrywającego się w wiosce Vunapope. Zanosił Go – głównie wieczorami – jako nadzwyczajny szafarz Komunii Świętej chorym i udzielał podczas nabożeństw niedzielnych, którym przewodniczył. Czynił to w pełni świadomy zagrożenia, wobec zarządzeń okupanta, które czyniły jego działalność nielegalną.
Okupanci zaczęli wywierać nacisk na miejscowych przywódców, by zerwali z chrześcijaństwem. Chcąc pozyskać ich przychylność, aktywnie popierali poligamię i doprowadzili do jej formalnej legalizacji. To jeszcze bardziej skomplikowało sytuację Piotra, który od dawna pozostawał w konflikcie z wieloma lokalnymi przywódcami praktykującymi wielożeństwo.
Tatamai, brat Piotra, doniósł Japończykom o działalności Piotra. Wkrótce poprosił go o przebaczenie, a po wojnie za własne pieniądze odbudował kościół w Rakunai jako zadośćuczynienie za zdradę.
W 1943 r. Japończycy wezwali Piotra na przesłuchanie i zażądali ograniczenia działalności duszpasterskiej. Nie posłuchał. W marcu 1943 r. zabronili więc prowadzenia jakiejkolwiek działalności religijnej. I tym razem nie podporządkował się ich zarzadzeniom. W Boże Narodzenie 1944 r. został po raz pierwszy aresztowany i po kilku dniach zwolniony. Dalsze pełnienie posługi groziło wprost karą śmierci.
Ponownie aresztowano Piotra w kwietniu 1945 r., tym razem na podstawie donosu znajomego policjanta, wysługującego się Japończykom, który pragnął posiąść żonę protestanckiego pastora posługującego na wyspie. Gdy Piotr przyznał się do odprawiania nabożeństwa i sprzeciwił się bigamii, został pobity i zamknięty w obozie koncentracyjnym Vunaiara, niedaleko Rabaul, zorganizowanym w jednym z tuneli, które Japończycy wydrążyli – rękami Papuasów – na wyspie. Odwiedzającej go żonie powiedział: „Jestem tu, bo sprzeciwiam się zrywaniu więzi małżeńskiej, za przyczyną tych, którzy nie pragną rozszerzania się królestwa Bożego”.
Poddano go torturom i po farsie procesu skazano go – za organizowanie religijnych zgromadzeń, sprzeciwianie się poligamii i prowadzenie działalności katechetycznej – na dwa miesiące więzienia. Traktowany był gorzej niż pozostali więźniowie. Tuż przed końcem kary Japończycy próbowali zmusić go do samobójstwa. Gdy odmówił, zapowiedzieli wizytę jakiegoś „medyka”. Wieczorem – miało to miejsce około 7 lipca 1945 r., dokładna data nie jest znana – został zaprowadzony do pokoju przesłuchań.
„Lekarz” zrobił Piotrowi zastrzyk, później dał mu coś do picia, a w końcu włożył mu w uszy i do nosa watę. Następnie zmuszono go do położenia się. Piotr dostał konwulsji i wyglądał, jakby miał wymiotować. Wówczas jeden z obecnych w pokoju przykrył dłonią jego usta i trzymał je aż do ustania konwulsji. Następnego dnia rano oprawcy „odnaleźli” jego ciało w celi, zaskoczeni tym, że nie żyje. Oficjalnie uznano, że zmarł z powodu malarii i wydano jego ciało rodzinie.
Pogrzeb Piotra stał się manifestacją patriotyczną, w której wzięło udział wielu rodaków. Na grobie, na prostym, drewnianym krzyżu, na cmentarzu katolickiej misji w Rakunai, umieszczono napis: A martir bilong lotu (pl. Męczennik za wiarę). Japońscy mordercy Piotra To Rot stanęli w 1946 r. przed sądem w Rabaul. Początkowo zaprzeczali udziałowi w zbrodni, ale pod presją prokuratora w końcu przyznali się. Zostali skazani na 25 lat więzienia. 17 stycznia 1995 r. Piotra beatyfikował św. Jan Paweł II podczas swojej pielgrzymki do Filipin, Papui – Nowej Gwinei, Australii i Sri Lanki.
Święci męczennicy Grzegorz Grassi, biskup-franciszkanin, Herminia, dziewica, i Towarzysze, 1833- , Italia-Chiny. Gdy w 1900 r. wybuchły niepokoje, nazywane powstaniem bokserów, aresztowano go w jego rezydencji, a potem skazano na śmierć. Zginął 9 lipca tego roku razem z dwoma biskupami z zakonu franciszkańskiego: Antoninem Fantosati i Franciszkiem Fagollą oraz innymi kapłanami, seminarzystami, siostrami i wiernymi świeckimi, związanymi na różne sposoby z franciszkanami. Beatyfikował ich 24 listopada 1946 r. papież Pius XII. W dniu 1 października 2000 r. ich kanonizacji dokonał św. Jan Paweł II, włączając ich wraz z Augustynem Zhao Rongiem do grona 120 męczenników, którzy ponieśli śmierć męczeńską w Chinach na przestrzeni 400 lat.
Błogosławiona Maria Romero Meneses, salezjanka, 1902-1977, Nikaragua. Była jedenastym z trzynaściorga rodzeństwa. Pierwsze lata dzieciństwa spędziła w pięknym domu, odizolowanym od ubogich przedmieść. Od ojca, Feliksa Romero Menesesa, który był ministrem rządu, a równocześnie człowiekiem wrażliwym na ludzką nędzę, Maria nauczyła się miłości do potrzebujących. Rodzice starali się zapewnić swoim dzieciom dostatnie życie i dobre wykształcenie. Liczyli na to, że córka wybierze drogę kariery. Ona jednak odkryła w sobie powołanie do życia zakonnego.
Maria łączyła pracę wychowawczą w szkole z działalnością charytatywną. Idąc za przykładem św. Jana Bosko, zajmowała się biednymi i opuszczonymi dziewczętami w mieście i w okolicznych wioskach. Gromadziła je w oratorium, a do pomocy angażowała uczennice. Grupę tych pomocnic nazwała „małymi misjonarkami”. Razem z nimi modliła się i sprawowała opiekę nad ubogimi dziewczętami. Praca przynosiła wspaniałe owoce. Wkrótce Maria zrezygnowała z posady nauczycielki i poświęciła się katechizowaniu dzieci i dorosłych oraz opiece nad potrzebującymi.
Założyła specjalną wioskę dla najuboższych rodzin, zapewniając każdej z nich własny dom. Siłę do pracy charytatywnej czerpała z nabożeństwa do Najświętszego Sakramentu i do Matki Bożej Wspomożycielki Wiernych. W 1939 roku, gdy wybuchła II wojna światowa, wraz ze swymi siostrami otworzyła „małą misję”. Zachęcała je słowami: „Pójdziemy do domów, pomożemy je wyczyścić, wymyć, uporządkować. Zaniesiemy tam ubrania i coś do zjedzenia. Pamiętajmy jednak, że jeżeli zaniesiemy tym biednym tylko mleko i ubrania, a nie zaniesiemy im Jezusa – staną się jeszcze biedniejsi niż przedtem”.
Dzięki jej staraniom w centrum San Jose został zbudowany kościół poświęcony Najświętszej Maryi Pannie. Z czasem powstało 36 oratoriów, w których zbierały się dziewczęta, dzieląc się z siostrami troskami i marzeniami. Pod kierunkiem s. Marii uczyły się katechizmu i otrzymywały pomoc materialną. W 1955 roku około sto rodzin otrzymywało regularnie pomoc, a ponad pięć tysięcy dzieci uczęszczało na katechezę. Widząc tłumy chorych i cierpiących, Maria poprosiła Matkę Bożą o łaskę cudownej wody: „Daj mi tę łaskę i uzdrów chorych biedaków także i tą wodą. Jest zbyt daleko, by pielgrzymować do Lourdes. Chorych na to nie stać”. Wtedy zaczęły się dokonywać cudowne uzdrowienia. Woda z kranu w jej domu cudownie leczyła potrzebujących. Biedacy przychodzili do s. Marii po „wodę Madonny”. Jednak za radą przełożonej, kierowana roztropnością, s. Maria zaprzestała jej rozdawania.
Rząd Kostaryki ogłosił ją honorową obywatelką swego kraju, a rada miasta San Jose jej imieniem nazwała jedną z ulic. Do grona błogosławionych zaliczył ją papież św. Jan Paweł II w dniu 14 kwietnia 2002 roku. Jak mówił wówczas: „Córka Maryi Wspomożycielki, potrafiła ukazywać oblicze Chrystusa, który daje się rozpoznać przy łamaniu chleba (…). Kochając Boga żarliwą miłością i bezgranicznie ufając w pomoc Maryi Panny, (…) była wzorową zakonnicą, apostołem i matką ubogich, którym okazywała szczególną troskę, nie wykluczając nikogo”.
Święty Firmin z Amiens, biskup i męczennik, II-III w. Senator Firmus, który mieszkał w Pampelunie, spotkał kiedyś kapłana Honestusa i powiedział mu, że sam zostałby chrześcijaninem, gdyby Saturnin z Tuluzy przybył do Pampeluny. W siedem dni później Saturnin rzeczywiście przybył do miasta. W ciągu trzech dni ochrzcił tam czterdzieści tysięcy osób, a kierowanie nową społecznością chrześcijańską powierzył Honestusowi. Honestus wychował między innymi syna senatora, Firmina, a gdy Firmin ukończył siedemnaście lat, wysłał go na przepowiadanie Ewangelii.
W wieku 24 lat Firmina wysłano do Tuluzy, aby tam przyjął sakrę biskupią. Wyposażony w nową godność, Firmin ruszył na północ. W Angers przez rok pomagał biskupowi Auksiliuszowi. W Beauvais został aresztowany, ale nagła śmierć namiestnika cesarskiego sprawiła, że go uwolniono. Udał się wtedy do Amiens i ochrzcił tam trzy tysiące osób. Gdy do Amiens przybyli namiestnicy z Trewiru, stanął śmiało przed nimi i zwycięsko odpierał ich argumenty. Wtrącili go wtedy do więzienia i potajemnie ścięli. Działo się to ok. 303 r.
W dniach 6-14 lipca pampeluńczycy świętują tzw. „Sanfermines”, które obecnie zatraciło religijny charakter i stało się świętem świeckim. Firmin jest czczony jako patron Amiens i Pampeluny, francuskiego regionu Pikardia, a także dzieci, bednarzy, handlarzy winem i piekarzy. Jest orędownikiem przeciw gorączce, skurczom, chorobom reumatycznym i obrzękom oraz przeciw suszy.
***
8 LIPCA SOBOTA: Święty Jan z Dukli, franciszkanin (bernardyn), 1414-1484. Według miejscowej tradycji Jan miał już od młodości prowadzić życie pustelnicze w pobliskich lasach u stóp góry zwanej Cergową. Do dziś w odległości kilku kilometrów od Dukli znajduje się pustelnia i kościółek drewniany, wystawiony pod wezwaniem św. Jana z Dukli na miejscu, gdzie miał on samotnie prowadzić bogobojne życie.
Nie znamy przyczyn, dla których Jan opuścił pustelnię i wstąpił do franciszkanów konwentualnych. Musiały to być studia solidne, skoro Jan został od razu powołany na urząd kaznodziei. Urząd ten bowiem powierzano w klasztorach franciszkańskich kapłanom wyjątkowo uzdolnionym i wewnętrznie uformowanym. Tego wymagał w regule św. Franciszek, założyciel zakonu.
Jan przez szereg lat piastował także obowiązki gwardiana, czyli przełożonego klasztoru: w Krośnie i we Lwowie. Wreszcie powierzono mu urząd kustosza kustodii, czyli całego okręgu lwowskiego. Po złożeniu tego urzędu ponownie zlecono mu urząd kaznodziei we Lwowie.
W latach 1453-1454, na zaproszenie króla Kazimierza Jagiellończyka i biskupa krakowskiego, kardynała Zbigniewa Oleśnickiego, przebywał w Polsce św. Jan Kapistran, reformator franciszkańskiego życia zakonnego. Założył klasztory obserwantów, czyli franciszkanów reguły obostrzonej, w Krakowie (1453) i w Warszawie (1454). W roku 1461 obserwanci założyli również konwent we Lwowie. Od krakowskiego klasztoru pw. św. Bernardyna zaczęto powszechnie nazywać polskich obserwantów bernardynami.
Jan z Dukli obserwował życie bernardynów i umacniał się ich gorliwością. Postanowił do nich wstąpić. Do roku 1517 franciszkanie konwentualni i obserwanci mieli wspólnego przełożonego generalnego. Jednak przejście z jednego zakonu do drugiego poczytywano zawsze za rodzaj dezercji. Istniały ponadto przepisy w zakonie obserwantów, utrudniające przyjęcie zakonników konwentualnych w obawie o zaniżenie karności i ducha zakonnego.
Ojciec Jan musiał więc być dobrze znany, skoro przyjęto go bez wahania. Nadarzyła się zresztą ku temu okazja. Z Czech przybył prowincjał franciszkanów konwentualnych, któremu podlegał Jan. Poprosił prowincjała, by zezwolił mu wstąpić do obserwantów. Według relacji miejscowej tradycji prowincjał, sądząc, że Jan chce odwiedzić kogoś w konwencie obserwantów, chętnie się zgodził. Kiedy zaś spostrzegł swoją pomyłkę, nie mógł już zmusić o. Jana do powrotu. Było to prawdopodobnie w roku 1463.
Pod koniec życia miał utracić wzrok. Jako dorobek wielu lat pracy kaznodziejskiej zostawił zbiór kazań, które jednak zaginęły. Rozmiłowany w modlitwie, poświęcał na nią długie godziny. Dla dokładnego zapoznania się z konstytucjami nowego zakonu wczytywał się w nie pilnie, a gdy utracił wzrok, prosił, by odczytywał mu je kleryk, bo chciał się ich wyuczyć na pamięć. Do ślepoty dołączyła się ponadto choroba bezwładu nóg.
Do roku 1946 trumienka z relikwiami Jana znajdowała się we Lwowie, w latach 1946-1974 w kościele bernardynów w Rzeszowie, obecnie zaś jest w Dukli. Liczne łaski, otrzymywane za pośrednictwem sługi Bożego, ściągały do jego grobu nie tylko katolików, ale także prawosławnych i Ormian. Mnożyły się także wota dziękczynne. Kiedy w roku 1648 Lwów został ocalony w czasie oblężenia przez Bohdana Chmielnickiego, przypisywano to wstawiennictwu Jana z Dukli, gdyż gorąco modlono się do niego.
Święty Edgar Spokojny, król Anglii, 943-975. Dał początek ustawodawstwu angielskiemu. Opiekował się Kościołem. Przy współpracy ze świętymi biskupami Dunstanem, Etelwoldem i Oswaldem stworzył warunki do odrodzenia religijnego, zwłaszcza zakonów. W wyniku tych działań Kościół w Anglii zaczął wysyłać misjonarzy do Skandynawii. W życiu króla Edgara uderzała „świętość i sprawiedliwość” – zapisał biograf Wilhelm z Malmesbury. Spośród czworga jego dzieci dwoje zostało wyniesionych na ołtarze: św. Edward (+ 978) i św. Edyta (+ 984).
Święty Eugeniusz III, papież-cysters, XII w. Zetknął się zapewne ze św. Bernardem, porzucił swe dobra i został mnichem w Clairvaux. Spełniał tam bardzo niskie posługi, ale św. Bernard wysłał go wkrótce na czele gromady mnichów do Italii dla objęcia ofiarowanych tam opactw.
Wieczne Miasto było wówczas pełne niepokojów i zamieszek. Po śmierci Lucjusza II kardynałowie zebrani w pośpiechu wybrali jego następcą Bernarda, chociaż nie należał on do świętego kolegium i nie był biskupem. Nowo obrany papież przyjął imię Eugeniusza III. Został pierwszym cystersem na tronie papieskim. Po wyborze nie zrezygnował z noszenia habitu. Zaraz po objęciu urzędu Piotrowego musiał oddalić się ze wzburzonego miasta i przyjął sakrę w Farfie. Pośród zmiennych kolei próbował uspokoić Rzym, w czym wspierali go kardynałowie oraz ludność Kampanii. Już jednak w roku następnym musiał znowu opuścić miasto.
Tymczasem doszły do niego złe wiadomości z Ziemi Świętej; papież zabrał się więc do zorganizowania wyprawy krzyżowej. W istotny sposób pomagał mu w tym jego duchowy mistrz, św. Bernard.
Święty Kilian, biskup i męczennik, 644-689, Irlandia lub Szkocja. Miał zostać mnichem w Irlandii. Klasztorów wówczas było w tym kraju mnóstwo. Czując jednak w sobie zapał do pracy misyjnej, pociągnął za sobą towarzyszy i udał się do Francji. Następnie ruszył do Rzymu, gdzie z rąk papieża otrzymał sakrę biskupią i wszelkie pełnomocnictwa misyjne do nawracania Franków wschodnich.
W tym samym czasie na terenie Francji działał inny święty o tym samym imieniu (Kilian). Zapewne dlatego Święty opuścił te strony i udał się do Niemiec w okolice Würzburga. Tu miał pozyskać dla wiary księcia germańskiego, Gosberta. Książę, za namową Kiliana, oddalił po chrzcie swoją nieprawą małżonkę, Gejlanę. Ta z zemsty w czasie chwilowej nieobecności Gosberta miała podstępnie pozbawić św. Kiliana i jego towarzyszy życia. Wśród towarzyszy św. Kiliana wymienia się: św. Kolmana, kapłana, św. Totnana, diakona, św. Gallona i św. Armwala. Św. Kilianowi wystawiono wiele kościołów, tak w Niemczech, jak też w Ameryce Północnej.
Święci Akwila i Pryscylla. Małżonkowie zaprzyjaźnieni ze św. Pawłem Apostołem. Akwila pochodził z Pontu i był Żydem. Jak Paweł, zajmował się produkcją namiotów (ze zszywanych skór). Razem ze swą małżonką Pryską (Pryscyllą) chrześcijaństwo przyjął w Rzymie, skąd po edykcie Klaudiusza (49/50) został wydalony. Przybył wówczas do Koryntu i tam właśnie zetknął się z Apostołem Narodów.
Podążył z nim do Efezu, gdzie z narażeniem własnego życia bronił Pawła. Przebywali następnie w Rzymie i znów w Efezie. W jednym i drugim mieście tworzyli chrześcijańską domową wspólnotę, do której należeli zapewne współpracownicy Akwili. O ich dalszych losach wiadomości nie mamy.
Błogosławiony Piotr Eremita, zakonnik, XI-XII w. Przez długi czas żył jak pustelnik, a ubierał się jak mnich. Kiedy w 1095 r. papież Urban II wezwał Zachód do krucjaty, razem z wieloma innymi ruszył w drogę, nawołując wszędzie do podjęcia papieskiego apelu. Okazało się wtedy, że doskonale panuje nad tłumami. Dzięki temu w 1096 r. w Kolonii znalazł się na czele piętnastu tysięcy pielgrzymów. Tłum ruszył w drogę. Na Węgrzech, w Serbii i na terenie cesarstwa bizantyńskiego dopuszczono się wielu aktów bezprawia. Cesarz Aleksy I Komnen przyjął Piotra i radził mu czekać na armię rycerzy. Kiedy rzesza znów dopuściła się bezprawia, cesarz pozwolił przeprawić się jednak na brzeg azjatycki. Nierozwaga wojowników improwizatorów sprawiła, że w październiku 1096 r. zostali rozbici na grupy i ponieśli olbrzymie straty. Resztki pielgrzymów Bizantyńczycy przyprowadzili na powrót do Konstantynopola.
Odtąd Piotr trzymał się na uboczu, zajmując nieraz stanowisko nieco dwuznaczne. Uczestniczył w zdobywaniu Antiochii i Jerozolimy. Pod koniec 1099 r. opuścił Jerozolimę. Miał potem powrócić w okolice Liége. Mówiono, że osiadł w Huy i że w Neufmoustier założył klasztor. Podobno w 1115 r. zakończył w nim życie.
Kto wytrwał to gratuluję 😀 Wszystkim czytelnikom, zwłaszcza, którzy tu dotarli z serca błogosławię:
BENEDICAT TIBI OMNIPOTENS DEUS PATER+ET FILIUS+ET SPIRITUS SANCTUS+AMEN.