5 PAŹDZIERNIKA: Bł. Bartłomiej Longo, Bł. Albert Marvelli, Bł. Franciszek Ksawery Seelos, Bł. Rajmund z Kapui.

KAPŁAN SZATANA MODLI SIĘ NA RÓŻAŃCU

 BŁ. BARTŁOMIEJ LONGO, 1841-1926, ITALIA. W wolnym czasie z pasją oddawał się muzyce. Ponieważ nie stać go było na opłacanie nauczyciela gry na fortepianie i na flecie, żył tak bardzo skromnie, że zapadł na zdrowiu. Na uniwersytecie w Neapolu zaraził się duchem laickim, jaki wówczas był w modzie na tym uniwersytecie, i sam także zaczął występować przeciwko Kościołowi. Obojętny religijnie, oddał się modnym w owym czasie praktykom spirytystycznym. Przyjął nawet „święcenia kapłańskie” organizowane na wzór katolickich, jako kapłan Szatana, który miał mu się pokazywać pod imieniem św. Michała.

Na szczęście Longo miał przyjaciela, profesora Wincentego Pepe, człowieka głębokiej wiary. Ten powoli przekonał Longo, że jest na złej drodze, na której nie osiągnie ani szczęścia doczesnego, ani wiecznego. Profesor zapoznał Longo z pewnym dominikaninem, który w dyskusji rozjaśnił mu wiele wątpliwości, jakie napotykał w wierze katolickiej. Powoli Bartolo stawał się na nowo katolikiem praktykującym.

W roku 1864 Longo otrzymał doktorat z prawa i powrócił do domu. Był jednak już wtedy zupełnie innym człowiekiem. Oddał się modlitwie i uczynkom miłosierdzia. Odrzucił dwa razy proponowane mu małżeństwo, by wypełnić to, co proroczo przepowiedział mu Emanuel Ribera, kapłan-redemptorysta: „Pan żąda od ciebie wielkich rzeczy. Jesteś przeznaczony do wysokiego zadania”. Porzucił więc zawód adwokata i złożył ślub dozgonnej czystości. Powrócił do Neapolu, gdyż tu widział o wiele szersze pole dla swojej apostolskiej pracy. Związał się z księżną Marianną de Fusco, która hojną ręką będzie odtąd wspierać wszystkie jego dzieła. Ta uczyniła Longo również administratorem swoich majątków w okolicach Pompei (1872).

Tu dopiero zapoznał się z religijnym opuszczeniem tamtejszej ludności. Natychmiast zabrał się do pracy. Odwiedzał osobiście poszczególne miejscowości, uczył katechizmu. Ze szczególną gorliwością szerzył nabożeństwo różańca świętego. Pewnego dnia siostra Maria Concetta de Litala ofiarowała panu Longo bardzo zniszczony obraz Matki Bożej Różańcowej, malowany na płótnie. Bartolo odnowił go w roku 1876 i umieścił, za zezwoleniem proboszcza, w kościółku parafialnym w Pompei. Matka Boża za ten skromny gest odpowiedziała hojnie łaskami. Wieść o cudownym obrazie zaczęła rozchodzić się coraz szerzej. Napływali pielgrzymi ze wszystkich stron. Niebawem kościółek okazał się za mały i zbyt skromny. Longo, zachęcony przez biskupa miasta Nola, do którego diecezji należała wtedy Pompeja, zabrał się do budowy okazałej świątyni.

Przy kościele założył sierociniec, który oddał pod opiekę założonych przez siebie „Córek Różańca z Pompei”. Założył także w pobliżu Instytut Dzieci Więźniów dla opieki nad dziećmi więźniów. Był bowiem przekonany, że synowie i córki tych, którzy minęli się z prawem, są także narażone – przez zły przykład – na podobny los. Do prowadzenia tego zakładu zaprosił Braci Szkół Chrześcijańskich. Tysiące wychowanków tego instytutu wyrosło na dobrych obywateli i na wzorowych katolików. Zaczął wydawanie czasopism Różaniec i Nowa Pompeja.

Bartolo Longo musiał wiele w życiu dla Maryi wycierpieć. Rzuciła się do walki z nim cała masoneria i sfora liberałów. W gazetach opluwano go, nazywano szalbierzem, obskurantem. „Kawaler Maryi” cieszył się, że może dla swojej Pani cierpieć i tym goręcej szerzył Jej chwałę. Dla dopełnienia zasług Pan Bóg nie szczędził swojemu słudze także i fizycznych cierpień. Znosił je z poddaniem się woli Bożej. Jakby w nagrodę zabrała Maryja swojego „kawalera” w miesiącu różańca, 5 października 1926 roku, w 85. roku życia.

WARTO PO RAZ KOLEJNY W ŻYCIU LUB PO RAZ PIERWSZY BEZ PRZERYWANIA ODMÓWIĆ NOWENNĘ POMPEJAŃSKĄ. 
www.pompejanska.rosemaria.pl

A jeśli to za dużo to chociaż odmów 9-dniową nowennę rozwiązującą węzły:
Pomódl się z wiarą, a potem zaczniij przecierać oczy ze zdumienia 🙂
https://lagiewniki.franciszkanie.pl/aktualnosci/nowenna-do-maryi-rozwiazujacej-wezly-tekst-i-sposob-odmawiania/

****************************************************************************************************************************************
Błogosławiony Albert MarvelliBłogosławiony Albert Marvelli, 1918-1946, Italia. Wzorował się na bł. Piotrze Jerzym Frassatim. Mając siedem lat mawiał: „Och, gdybym mógł go naśladować!” W ich domu powstało coś w rodzaju centrum pomocy ubogim i cierpiącym. Albert podziwiał swoich rodziców, czemu dawał wyraz w swoim Dzienniku. O ojcu pisał: „Nigdy nie zapomnę przykładnego jego życia, przeżytego pogodnie i świątobliwie, również w chwilach bolesnych i większego niepokoju. Był chrześcijaninem w pełnym tego słowa znaczeniu, bez kompromisów, bez względów ludzkich, bez ostentacji”. Z kolei matkę wspominał tak: „Matka, na podobieństwo Chrystusa, jest wszystkim dla wszystkich, względem członków rodziny, obcych i ubogich. Nikt, kto pukał do naszych drzwi, nie został odesłany z pustymi rękami. Również, kiedy nie może i oszczędza, zawsze coś znajdzie dla ubogich. Czasami, przekonując się osobiście o prawdziwej inwazji ubogich z wieloma potrzebami, nie wie, co ma czynić, ale nie chce ich odesłać pozbawionych ani pomocy materialnej, ani przede wszystkim duchowej”.

Chętnie uprawiał sport – kolarstwo, piłkę nożną, pływanie, tenis i wspinaczkę górską. Uważał, że sport pomaga mu pracować nad charakterem i przezwyciężać lenistwo. Najbardziej lubił jazdę na rowerze. Pokonywał nim dalekie odległości, jeżdżąc m.in. do Bolonii, Arezzo, Florencji.

Pisał w Dzienniku: „Wyznaczyłem sobie cel, żeby osiągnąć go, za wszelka cenę, z pomocą Boga. Cel wzniosły, wspaniały, cenny, upragniony od dawna, ale aż dotąd nigdy nie osiągnięty. Być świętym, apostołem, pracowitym, czystym, mocnym. Nie być leniwym ani przez chwilę. Może to jest zarozumiałość? Może wierzę, że jestem tak mocny, by to mi się powiodło? Och, Panie, wiesz o tym, że nic z siebie nie mogę. Jestem najnędzniejszym na tej ziemi. Ufam całkowicie w Twoją pomoc i z mej strony będę próbował ofiarować możliwie większe zaangażowanie. Chcę osiągnąć ten cel nie żeby być lepszym od innych, nie żeby patrzeć z pogardą na grzeszników, ale tylko dla Twojej większej chwały, by być pokornym sługą dusz, by doprowadzić je do Ciebie, by być jak św. Franciszek, uwielbiać Boga i czynić trochę dobra z pomocą niebiańskiej, tak bardzo dobrej, Dziewicy Maryi. (…) Mój program streszcza się w jednym słowie: święty”.

Gdy Albert miał 15 lat, na zapalenie opon mózgowych zmarł jego ojciec. Ukończył gimnazjum, w którym uczył się bardzo dobrze. Był odpowiedzialny, obowiązkowywyróżniał się pobożnością i pielęgnowaniem cnót miłosierdzia, wielkoduszności, czystości, sprawiedliwości i przyjaźni wobec kolegów, wśród których był przyszły reżyser Federico Fellini. Dla wielu z tych chłopców był prawdziwym autorytetem.

Chciał się uczyć w Akademii Morskiej, ale nie został przyjęty z powodu słabego wzroku. W latach 1936-1941 studiował na wydziale inżynierii mechanicznej na uniwersytecie w Bolonii. Tam wstąpił do Federacji Włoskich Studentów Katolickich (F.U.C.I.), do której należał m.in. Aldo Moro (późniejszy premier Włoch).

Po zakończeniu studiów pracował przez kilka miesięcy w fabryce Fiata w Turynie, ale w tym samym roku został powołany do służby wojskowejMiał dobry wpływ na żołnierzy, którzy przy nim wyzbyli się złych nawyków i złagodnieli. Na wojnie było też jego dwóch braci. W 1943 roku właśnie w Treviso dowiedział się, że jego młodszy brat Rafaello poległ na froncie rosyjskim. Po przejściu Włoch na stronę aliantów został zwolniony z wojska i we wrześniu 1943 roku wrócił do zniszczonego działaniami wojennymi Rimini.

Pomagał rannym, chorym, głodnym i ewakuującym się mieszkańcom Rimini. Na początku 1944 r. w obawie przed deportacją do Niemiec rozpoczął pracę w paramilitarnej niemieckiej organizacji „Todt”, w czym pomogła mu znajomość języka niemieckiego. Nikt nie podejrzewał go w tym czasie o chęć kolaboracji z faszystami, bo dzięki przynależności do tej organizacji udało mu się ocalić wielu Włochów od zagłady w obozach koncentracyjnych i od deportacji do Niemiec. Nie bacząc na ryzyko, otwierał zapieczętowane wagony i wypuszczał więźniów na wolność. Sam jako świetnie wykształcony inżynier miał być wywieziony, ale pociąg, którym jechał, został ostrzelany, dlatego udało mu się zbiec.

Latem 1946 r. miał ochotę założyć rodzinę, ale jego oświadczyny nie zostały przyjęte. 5 października 1946 r., gdy jechał rowerem na wiec wyborczy, potrąciła go wojskowa ciężarówka. Zmarł tego samego dnia, mając zaledwie 28 lat. Na nagrobnej płycie umieszczono napis: „Albert Marvelli, robotnik Chrystusa”.

Albert pozostawił po sobie wspomniany wyżej Dziennik, opublikowany kilka lat po jego śmierci. Pisał w nim spontanicznie i nieregularnie od śmierci swojego ojca w 1933 r. do 23 sierpnia 1946 r. W ciągu trzynastu lat zapisał zaledwie 57 stron. Ważniejsze od notatek było dla niego realne działanie i modlitwa, o czym świadczą jego słowa: „Gdzie nie dochodzi się z działaniem, przychodzę z modlitwą. Dzięki modlitwie mam do mojej dyspozycji wszechmoc Boga. (…) Modlitwa jest największym pocieszeniem we wszystkich pokusach, we wszystkich niebezpieczeństwach”.
Napisał tam także swój program, któremu był wierny do końca życia. Jego punkty były następujące:

  1. Rano modlitwa i, jeżeli to możliwe, rozmyślanie.
  2. Codzienne nawiedzenie kościoła i, jeżeli to możliwe, przystąpienie do sakramentów. O, gdybym mógł codziennie przystąpić do Komunii świętej.
  3. Codziennie odmówić różaniec.
  4. W żadnym wypadku nie szukać okazji do złego.
  5. Wieczorem modlitwa, rozmyślanie, rachunek sumienia.
  6. Pokonać największe niedoskonałości: lenistwo, nieumiarkowanie w jedzeniu, niecierpliwość, ciekawość i inne.
  7. W każdej trudności uciekać się do Jezusa. Jeżeli nie zachowam któregoś z tych punktów, nałożę sobie pokutę.

****************************************************************************************************************************************

Błogosławiony Franciszek Ksawery Seelos, redemptorysta, 1819-1867, Niemcy. Z lektury listów misjonarzy redemptorystów, publikowanych na łamach katolickiego czasopisma „Syjon”, dowiedział się o tysiącach emigrantów z Niemiec pozbawionych opieki duchowej w Stanach Zjednoczonych. Postanowił wtedy wstąpić do redemptorystów i zostać misjonarzem w USA. Jego prośba została przyjęta.Błogosławiony Franciszek Ksawery Seelos

Po kilku miesiącach został wikariuszem w parafii św. Filomeny w Pittsburghu w Pensylwanii. Proboszczem i przełożonym wspólnoty był wtedy św. Jan Neumann, o którym Franciszek napisał: „Wprowadził mnie do aktywnego życia misyjnego, (…) był moim kierownikiem duchowym i spowiednikiem”. Przez sześć lat wraz ze św. Janem prowadzili bogatą działalność misyjną. Potem o. Franciszek Ksawery został mianowany przełożonym wspólnoty oraz mistrzem nowicjatu redemptorystów.

Miał pogodne usposobienie, był zawsze uśmiechnięty, interesował się losem potrzebujących i opuszczonych, zwłaszcza emigrantów. Dzięki łatwości nawiązywania kontaktów i znajomości kilku języków szybko stał się spowiednikiem i przewodnikiem duchowym wielu wiernych różnych narodowości. Jego konfesjonał był otwarty dla wszystkich – białych i czarnych. Przychodzili do niego penitenci nawet z bardzo daleka. Był dobrym kaznodzieją: mówił w prosty, zrozumiały dla wszystkich sposób. Dlatego jego homilie, oparte na Piśmie świętym, trafiały do ludzi prostych i wykształconych. Ważnym elementem jego pracy była katechizacja dzieci. Uważał, że właśnie taka działalność.

W czasie wojny secesyjnej 1863 r. uzyskał od prezydenta Abrahama Lincolna zwolnienie seminarzystów z poboru do wojska. W 1860 r., gdy biskup Michael O’Connor opuścił diecezję, chciał, żeby jego miejsce zajął o. Franciszek Ksawery. Jednak on uważał, że się do tego nie nadaje. Napisał nawet list do papieża Piusa IX prosząc, „by oszczędził mu tego ciężaru”. Był bardzo zadowolony, gdy inny kapłan został mianowany biskupem w Pittsburghu.

We wrześniu 1867 r. odwiedzał, nie szczędząc sił, chorych na żółtą febrą. W ten sposób zaraził się tą chorobą.

****************************************************************************************************************************************
Błogosławiony Rajmund z Kapui
Błogosławiony Rajmund z Kapui, generał dominikanów, 1330-1399, Italia. W sierpniu 1373 r. wziął udział w kapitule we Florencji, która m.in. badała sprawę Katarzyny ze Sieny, a następnie został przydzielony przez przełożonego generalnego na kierownika duchowego i spowiednika tej Świętej, której początkowo nie ufał. Kolejne sześć lat sprawiło, że zmienił zdanie i stał się jej przyjacielem, spowiednikiem, powiernikiem i biografem.

Gdy w 1374 r. miasto nawiedziła dżuma, Rajmund wraz z Katarzyną opiekował się chorymi. Gdy i on zachorował, to właśnie ona zajęła się nim i wymodliła mu uzdrowienie. Był z nią również w Pizie, gdy otrzymała stygmaty. Następne lata działał razem z Katarzyną, towarzyszył jej w podróżach, był jej tłumaczem i pomagał w działaniach na rzecz powrotu papieża Grzegorza XI z Awinionu do Rzymu.

Postanowił przeprowadzić odnowę i reformę swojego zakonu tak, jak zrobili to wcześniej franciszkanie. Jego wkład był tak wielki, że nazywano go drugim założycielem Zakonu Kaznodziejskiego.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.