4 SIERPNIA: Św. Jan Maria Vianney, Bł. Henryk Krzysztofik, Św. Rajner.

Św. Jan Maria Vianney (8.05.1786-4.08.1859), patron kapłanów. Proboszcz małej wioski o nazwie Ars liczące 230Św. Jan Maria Vianney - Kazania (pakiet) osóbSpędził w niej jako proboszcz 41 lat! Kilka razy chciał ją opuścić, bo chciał żyć w samotności na modlitwie oraz ze względu na swoją grzeszność mówiąc, że nie nadaje się na proboszcza.

Uważał, że jest złym proboszczem. Miał dar czytania w ludzkich sercach jak św. O. Pio. Spowiadał po wiele godzin dziennie. Nie mamy dokładnych danych, ale mniej więcej przez całe swoje życie mógł mieć ok. 1 mln spowiedzi św.! Męczennik konfesjonału.

W okresie rządów rewolucji w szkołach francuskich mogli uczyć tylko świeccy nauczyciele, którzy złożyli przysięgę wierności rządzącym. Ponieważ brakowało takich nauczycieli, dlatego wiele szkół było zamkniętychJanek mógł rozpocząć naukę czytania i pisania dopiero wtedy, gdy miał siedemnaście lat.

Już od wczesnych lat młodzieńczych Janek prowadził głębokie życie modlitwy. Każdego dnia ofiarowywał Bogu całego siebie, każdą swoją pracę, wszystkie swe myśli, uczucia, każdy swój krok i każdy odpoczynek. Już jako dojrzały kapłan mówił: „O, jak to pięknie, gdy się rzecz każdą czyni z Bogiem!… Jeśli pracujesz z Bogiem, On pracę twą pobłogosławi, On nawet uświęca wszystkie kroki twoje. Wszystko będzie policzone: każde umartwienie wzroku, każde odmówienie sobie jakiejś przyjemności – wszystko  będzie zapisane. A więc, duszo moja, każdego ranka składaj się Bogu w ofierze”.

Od 1806 r. młodzieniec rozpoczął naukę na plebanii w Ecully. Początki były bardzo trudne, ponieważ Janek, mimo wrodzonej inteligencji i dużej wrażliwości, nie miał wyrobionego umysłu, a co za tym idzie – zdolności zapamiętywania. Było to poważnym utrudnieniem w studiowaniu teologii i łaciny. Szczególnie ciężko przyswajał sobie słówka oraz deklinacje i koniugacje języka łacińskiego.

Pomimo wielkich trudności Janek nie dawał za wygraną. Prosił o światło Ducha Świętego i z wielkim uporem całymi godzinami pochylał się nad książką przy słabym świetle lampki. Mimo braku postępów w nauce Janek na początku nie ulegał zniechęceniu, ale z jeszcze większą gorliwością przykładał się do studium. W miarę jednak upływu czasu, gdy chłopak się zorientował, że jego wysiłki nie przynoszą żadnych efektów, zniechęcił się. Zaczął myśleć o rezygnacji z dalszej nauki i o powrocie do domu rodzinnego. Jednak ks. Balley przekonał go, by nie ulegał tej pokusie, ale podtrzymywał swe pragnienie, aby jako kapłan mógł jak najwięcej ludzkich dusz doprowadzić do zbawienia.

Janek siłą woli przezwyciężał zniechęcenie, ale kłopoty z nauką i zapamiętywaniem nie ustępowały. Wspominał później, że „w niedobrej swej głowie niczego pomieścić nie mógł”. Aby wyprosić u Boga zdolność zapamiętywania, udał się, w pieszej pielgrzymce o chlebie i wodzie, do grobu św. Franciszka Regis w La Louvesc, oddalonym o 100 km od Ecully. Dotarł tam wycieńczony z głodu, ale szczęśliwy, gdyż mógł przedstawić swoje prośby Bogu przez wstawiennictwo św. Franciszka. Po powrocie z pielgrzymki zorientował się, że jego pamięć się nieco polepszyła. Otrzymał łaskę, ale w ograniczonym zakresie.

W drugim półroczu 1812 r. ks. Balley wysyła już 26-letniego Jana Marię do małego seminarium w Verrieres, aby przez rok studiował tam filozofię. Nauka w seminarium szła mu lepiej, niż się spodziewał, ale i tak należał do najsłabszych studentów. Stało się to dla niego źródłem wielu upokorzeń. Wszystkie swoje cierpienia ofiarowywał Jezusowi w długich chwilach spędzanych przed Najświętszym Sakramentem. Na modlitwie zawierzał siebie Najświętszej Maryi Pannie, składając ślub całkowitego oddania się na Jej służbę.

Po ukończeniu filozofii z bardzo słabym wynikiem Jan Maria rozpoczął w 1813 r. studia teologiczne w Seminarium św. Ireneusza w Lyonie. Wszystkie wykłady odbywały się tam w języku łacińskim, który Jan Vianney słabo rozumiał. Po pierwszym nieudanym egzaminie przełożeni ocenili, że Vianney nie nadaje się do kapłaństwa, i zwolnili go z seminarium. Było to najboleśniejsze doświadczenie w jego życiu.

Wrócił załamany na plebanię w Ecully. Ksiądz Balley nie zgodził się z decyzją władz seminaryjnych. Był przekonany, że Jan Maria Vianney ma powołanie, i dlatego – za zgodą kurii biskupiej – sam podjął się przygotować go do święceń kapłańskich. Po roku intensywnej nauki Jan Maria zdał kanoniczny egzamin na probostwie w Ecully. Egzaminatorzy byli zdumieni jego jasnymi i dokładnymi odpowiedziami. Wikariusz generalny, ks. Courbon, przy podpisywaniu dokumentu zezwalającego na święcenia kapłańskie Jana Marii Vianneya powiedział: „Kościołowi potrzebni są kapłani wyróżniający się pobożnością„.

Podczas wręczania mu nominacji biskup powiedział: „Jest to mała parafia, w której nie ma wiele miłości Boga: ty im ją przyniesiesz”.

Z błahych powodów mieszkańcy opuszczali niedzielną Mszę św., bez żadnych skrupułów w niedzielę pracowali na roli. Nie pamiętam, ile dokładnie ale ok. 7 lat! zajęło św. kapłanowi nawrócenie 230 osób, aby nie pracowały w niedziele! Lubię ten przykład, kiedy sam chciałbym, aby nawrócenia przychodziły szybko.

Sposobów nawrócenia parafii ks. Vianney uczył się bezpośrednio od Jezusa, adorując Go codziennie w Najświętszym Sakramencie. Każdego dnia przed wschodem słońca udawał się do kościoła, aby u stóp tabernakulum modlić się o nawrócenie swoich parafian. Często płakał rzewnymi łzami, powtarzając: „O Boże mój, pozwól mi nawrócić moją parafię: zgadzam się przyjąć wszystkie cierpienia, jakie zechcesz mi zesłać w ciągu całego mego życia”. Ksiądz Vianney nie tylko modlił się za swoich parafian, ale również za nich pościł i pokutował.

Całymi godzinami modlił się, czytał książki, a później pisał i uczył się napisanych tekstów kazań na pamięć. Zwłaszcza w początkach kosztowało go to wiele czasu i trudu, gdyż miał problemy z zapamiętywaniem. Wszystko to czynił w obecności Jezusa ukrytego w Najświętszym Sakramencie. W miarę upływu lat nauczył się mówić bardziej spontanicznie, podając proste przykłady z codziennego życia.

Zdawał sobie sprawę z tego, że największym nieszczęściem dla człowieka jest grzech i trwanie w grzechu, ponieważ ostateczną jego konsekwencją jest odrzucenie Boga na wieki i wieczność piekła.

W parafii Ars zaczęto szemrać, że proboszcz jest nietolerancyjny, stanowczo za surowy i niepotrzebnie wtrąca się do ich prywatnego życia. Niezadowolenie rosło, ponieważ wielu parafianom, którzy nie chcieli zerwać z grzesznymi zwyczajami, ks. Vianney nie udzielał rozgrzeszenia.

Zaczęli rozsiewać plotki, że ks. Vianney prowadzi rozpustne życie, pisali anonimowe listy pełne obelg i oszczerstw, rozlepiali afisze o tej samej wymowie, urządzali kocią muzykę przed oknami plebanii, posunęli się także do oskarżenia ks. Vianneya o to, że jest ojcem dziecka, które urodziła niezamężna dziewczyna mieszkająca w sąsiedztwie plebanii. Pod koniec swojego życia ks. Jan Vianney powiedział: „Gdybym wiedział w chwili przybycia do Ars, jakie czekały tam na mnie cierpienia, umarłbym w jednej chwili”.

Im bardziej był atakowany, z tym większą ufnością oddawał się w ręce Boga, z serca przebaczał swoim wrogom i modlił się o ich nawrócenie. „Pozwoliłem wszystko na siebie mówić i tym sposobem doprowadziłem do tego, że wreszcie ludzie zamilkli”. „Sądziłem – mówił – że nadejdzie chwila, kiedy kijem gnany będę z Ars, ksiądz biskup mnie zasuspenduje i osadzą mnie na resztę dni moich w więzieniu… Widzę wszakże, żem nie zasłużył na tę łaskę”.

Poprzez to duchowe cierpienie Chrystus formował ks. Jana Vianneya. Doprowadził go do takiej pokory, że ten zaczął się cieszyć, gdy nim gardzono. Jedyną odpowiedzią ks. Vianneya na wszelkie kalumnie było milczenie i modlitwa za oszczerców oraz przykład życia.

  „Gdy się miłuje – mówił – cierpienie przestaje być cierpieniem. Im więcej od krzyża uciekasz, tym więcej cię przywala… Trzeba się modlić o umiłowanie krzyżów: wtedy stają się one słodkimi. Sam doświadczyłem tego przez cztery czy pięć lat: ciężko mnie spotwarzano, silnie mi się sprzeciwiano; Bóg świadkiem, że nie brakło mi krzyżów, miałem ich więcej prawie, niżem mógł udźwignąć, ale zacząłem modlić się o umiłowanie cierpienia i uczułem się szczęśliwy. Odczułem, że tylko w ukochaniu cierpienia znajduje się prawdziwe szczęście... Wszystkie nasze nędze stąd pochodzą, że nie miłujemy krzyża. (…) Daleko więcej czynimy dla Boga, gdy spełniamy coś, co nie sprawia nam przyjemności i upodobania”.

Święty Jan Maria Vianney uświadamia nam, że cierpienie nie ofiarowane Bogu jest siłą niszczącą człowieka – dlatego powinniśmy każdy nasz krzyż, każde duchowe i fizyczne cierpienie ofiarować Chrystusowi, gdyż tylko wtedy stanie się ono dla nas źródłem wielkich łask i Bożego błogosławieństwa.

Święty dar sakramentu kapłaństwa Pan Jezus składa w serca powołanych przez Niego słabych i grzesznych ludzi. Dlatego sprawą najwyższej wagi jest, aby wierni codziennie modlili się za kapłanów o ich wytrwanie w powołaniu i świętość ich życia. Z upadku kapłana cieszy się tylko diabeł oraz ludzie przez niego zniewoleni.

Proboszcz musiał spowiadać po kilkanaście godzin na dobę. Nie miał wtedy czasu na przygotowywanie kazań, „przykładał się bowiem jedynie do modlitwy. Wychodził bezpośrednio z konfesjonału na ambonę (…)” – pisze świadek tych wydarzeń.

Jeśli kapłan, widząc znieważanie Boga i ginące dusze, milczy – biada mu! Jeśli nie chce się potępić, winien w razie jakiegoś nieporządku w swej parafii podeptać wzgląd ludzki i obawę, że będzie wzgardzony czy znienawidzony”.

„Przyczyną upadku kapłana jest brak skupienia podczas Mszy św.!”

Św. Vianney radzi, aby każdy po przyjęciu Komunii świętej mówił tak: „ofiaruję Ojcu Twego umiłowanego Syna wraz ze wszystkimi zasługami Jego męki i śmierci w intencji (podajesz intencję).

Jestem bardzo zafascynowany św. Janem. Z powodu Jego trudności z nauką, zaangażowaniu w kapłaństwo i nawracanie dusz. Uwielbiam Go. Kocham Go. Pierwszą książkę📔 o świętym, którą przeczytałem była właśnie książka o św. Janie Marii.♥

Wg mnie jednym z głównych powodów, dlaczego jest coraz mniej ludzi w kościele, kapłaństwo jest pogardzane a Kościół w środku coraz bardziej zepsuty jest brak albo niewielka ilość tego, co robił św. Jan Maria Vianney.

Księża zaczynają być fachowcami od wszystkiego, tylko nie od duszy. Próbują przyciągnąć ludzi wszelkimi możliwymi sposobami. Niech próbują. Na chwilę ich tylko zatrzymają, a potem takie wydarzenia jak pseudoepidemia albo jakieś inne kryzysy zaraz obnażą biedę duchową katolików i księży.

(MODLITWA+POST+UMARTWIENIA) X DUŻA DAWKA X KAŻDY DZIEŃ X Z PEŁNYM ZAANGAŻOWANIEM= NAWRÓCENIA MNÓSTWA DUSZ

Jakie to wszystko proste. Niestety brakuje tych, którzy będą to realizować. Może Ty i ja będziemy wyjątkiem? Czas do roboty…

P.S. POLECAM KAZANIA W FORMIE YT LUB KSIĄŻKOWEJ ŚW. JANA MARII VIANNEYA.

Błogosławiony Henryk Krzysztofik***

Błogosławiony Henryk Krzysztofik, kapucyn i męczennik, 1908-1942. Studiował w Holandii i Rzymie. Został rektorem seminarium i wikariuszem w swoim lubelskim klasztorze. Często głosił kazania, spowiadał, obejmował duszpasterską opieką siostry zakonne, był poszukiwanym kierownikiem duchowym. W pamięci osób, które go znały, zachował się jako człowiek pełen ognia i miłości.

Gestapo, w ramach akcji likwidacji lubelskiego duchowieństwa, aresztowała kapucynów z lubelskiego klasztoru. 8 kapłanów i 15 kleryków uwięziono na Zamku Lubelskim. Tam o. Henryk zdołał zorganizować, dzięki kontaktom ze strażnikami, dodatkowe racje żywności. Pozyskał też hostie i wino. Dzięki temu w przepełnionej więziennej celi codziennie była odprawiona Eucharystia. Bracia gromadzili się wokół taboretu, który teraz pełnił rolę ołtarza, na którym zamiast kielicha stała zwykła szklanka.

Umarł z głodu i wyczerpania 4 sierpnia 1942 r. Jego ciało Niemcy spalili w obozowym krematorium. Potem już żaden z braci i kleryków kapucyńskich nie zginął w niemieckich obozach śmierci.

***

Święty Rajner, biskup-kameduła, zm. 1180. Zasłynął tam ze swej pasterskiej gorliwości. Gdy w lecie 1180 r. przebywał w sprawach majątkowych na górze Massarion, niedaleko Splitu, napadło na niego kilku górali słowiańskich i zabiło go kamieniami.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.