16 maja: św. Andrzej Bobola, Św. Szymon Stock.

DŁUUUUGIE, ALE NAPRAWDĘ WARTO 😉

 PO NOCACH DO MOICH DRZWI.
    „NIEZWYCIĘŻONY ATLETA CHRYSTUSA„ Invicti athletae Christi. Tak nazwał św. Andrzeja, papież Pius XII, który napisał o nim encyklikę, co bardzo rzadko zdarzało się w historii Kościoła, aby takiej rangi dokument poświęcić jakiemuś świętymu. W tym dokumencie papież napisał, że męczeńska śmierć św. jezuity była jedną z najbardziej bestialskich w historii Kościoła Katolickiego. 

    16 MAJA wspominaliśmy św. Andrzeja Bobolę, jezuitę i męczennika, drugorządnego patrona Polski. Chciałbym, abyś tą osobą bardziej się zainteresował, zaprzyjaźnił z Nim i modlił się do Niego. Mam nadzieję, że przez ten krótki tekst to się uda 😀 WARTO 😉 Tylko przeczytaj ten tekst i niech Twoje oczy będą jak 5 zł z wrażenia na temat tego nieznanego zbyt mocno świętego Polaka.

     Andrzej urodził się 30 listopada 1591 r. w Strachocinie koło Sanoka. Kiedyś był taki zwyczaj, że nadawano imię dziecku jakiego danego dnia było wspomnienie. 30 listopada jest św. Andrzeja Apostoła. Ja miałbym na imię Izydor 🙂 A, że tak nie otrzymałem to zacząłem się do tego świętego modlić 🙂 aby tą stratę wyrównać 😀 A TY JAKIE IMIĘ MIAŁBYŚ, GDY RODZICE DALI CI IMIĘ ŚWIĘTEGO, KTÓREGO WSPOMINAMY W DNIU TWOICH URODZIN?

   Z relacji mu współczesnych wynika, że Andrzej był skłonny do gniewu i zapalczywości, do uporu we własnym zdaniu, niecierpliwy. Jednak zostawione na piśmie świadectwa przełożonych podkreślają, że o. Andrzej pracował nad sobą, że miał wybitne zdolności, był dobrym kaznodzieją, miał dar obcowania z ludźmi.
Budują mnie takie opisy. Pokazują prawdę, że nie urodził się świętym, ale nim się stawał. Ja też mogę być lepszym mężem, ojcem, księdzem, synem. Tylko trzeba mieć konkretny plan, regularnie go realizować, mieć mega dużo pokory i cierpliwości i każdego dnia coraz bardziej kochać Boga.

    Wytrwałą pracą nad sobą o. Andrzej doszedł do takiego stopnia doskonałości chrześcijańskiej i zakonnej, że pod koniec życia powszechnie nazywano go świętym. Dzięki Bożej łasce potrafił wznieść przeciętność na wyżyny heroizmu. A Ciebie za życie będą nazywać świętym? 🙂 Tylko święci idą do Nieba. 😉

    Andrzej wyróżniał się żarliwością o zbawienie dusz. Dlatego był niezmordowany w głoszeniu kazań i w spowiadaniu. Mieszkańcy Polesia żyli w wielkim zaniedbaniu religijnym. Szerzyła się ciemnota, zabobony, pijaństwo. Andrzej chodził po wioskach od domu do domu i nauczał. Nazwano go apostołem Pińszczyzny i Polesia. Pod wpływem jego kazań wielu prawosławnych przeszło na katolicyzm. Jego gorliwość, którą określa nadany mu przydomek „łowca dusz – duszochwat”. Tak, trzeba nawracać wyznawców fałszywych religii. Brakuje mi w XXI w. ludzi z powołania. Jakaś tam garstka jest. Reszta goni za świętym spokojem, przyjemnościami, pieniędzmi itd. Którzy robiąc to co, robią wkładają całe serce. Tyczy to się zarówno księży jak lekarzy, nauczycieli, budowlańców, ojców, mężów itd. Czy jest w Tobie jeszcze jakiś żar? Czy może wypaliłeś się? Proś Ducha Świętego, aby ten ogień na nowo zapłonął, zwłaszcza w najbliższą niedzielę Zesłania Ducha Świętego.

    Czas na opis męczeńskiej śmierci:
    Kiedy dojeżdżał do wsi Mogilno, napotkał oddział żołnierzy kozackich. Z Andrzeja zdarto suknię kapłańską, na pół obnażonego zaprowadzono pod płot, przywiązano go do słupa i zaczęto bić nahajami. Kiedy ani namowy, ani krwawe bicie nie złamało kapłana, aby się wyrzekł wiary, oprawcy ucięli świeże gałęzie wierzbowe, upletli z niej koronę na wzór Chrystusowej i włożyli ją na jego głowę tak, aby jednak nie pękła czaszka. Zaczęto go policzkować, aż wybito mu zęby, wyrywano mu paznokcie i zdarto skórę z górnej części ręki. Odwiązali go wreszcie oprawcy i okręcili sznurem, a dwa jego końce przymocowali do siodeł. Andrzej musiał biec za końmi, popędzany kłuciem lanc. 

    W Janowie przyprowadzono go przed dowódcę. Ten zapytał: „Jesteś ty ksiądz?”. „Jestem katolickim kapłanem. W tej wierze się urodziłem i w niej też chcę umrzeć. Wiara moja jest prawdziwa i do zbawienia prowadzi. Wy powinniście żałować i pokutę czynić, bo bez tego w waszych błędach zbawienia nie dostąpicie. Przyjmując moją wiarę, poznacie prawdziwego Boga i wybawicie dusze swoje.” Na te słowa dowódca zamierzył się szablą i byłby zabił Andrzeja, gdyby ten nie zasłonił się ręką, która została zraniona.

    Kapłana zawleczono więc do rzeźni miejskiej, rozłożono go na stole i zaczęto przypalać ogniem. Na miejscu tonsury wycięto mu ciało do kości na głowie, na plecach wycięto mu skórę w formie ornatu, rany posypywano sieczką, odcięto mu nos, wargi, wykłuto mu jedno oko. Kiedy z bólu i jęku wzywał stale imienia Jezus, w karku zrobiono otwór i wyrwano mu język u nasady. Potem powieszono go twarzą do dołu. Uderzeniem szabli w głowę dowódca zakończył nieludzkie męczarnie Andrzeja Boboli dnia 16 maja 1657 roku. Kiedyś kapłani nosili suknie kapłańską (sutannę). Obecnie łatwiej spotkać czarnoskórego człowieka niż księdza w sutannie poza kościołem lub miejscem, gdzie pełni czynności kapłańskie. Do 1972 obowiązywała osoby duchowne tonsura- włosy okalające wygolone miejsce miały przypominać koronę cierniową. Nawet jak kapłan szedłby bez stroju duchownego to ludzie wiedzieliby, że to ksiądz, chyba że miałby czapkę. Możesz domyślać się, czemu już tonsury nie ma 😉 Smutne… Św. Andrzej miał zaszczyt cierpieć podobnie jak Pan Jezus. Po ludzku nie do zrozumienia. Apostołowie i inni święci męczennicy bardzo się cieszyli, że mogli cierpieć z miłości dla Pana Jezusa. 

      Dlaczego po śmierci się objawiał?

     Tych objawień znaczących dla historii Polski jest trzy. W Pińsku w 1702 roku, Wilnie w 1819 roku i Strachocinie 1987 roku. Każde z nich dotyczy Ojczyzny.

    W Pińsku, gdzie było Kolegium Ojców Jezuitów. Miastu groziło niebezpieczeństwo ze strony protestanckich Szwedów. Rektor Kolegium, o. Marcin Godebski, na modlitwie szuka pomocy. I wtedy w jego celi pojawia się zakonnik, który mówi: Jestem wasz współbrat Andrzej Bobola, męczennik. Jak odnajdziecie moją trumnę i oddzielicie od innych, ja was uratuję przed Szwedami. Trumnę odnaleźli w podziemiach kościoła z zachowanym od rozkładu ciałem. Uczynili to, co powiedział, a Szwedzi nie weszli do miasta. To objawienie było inspiracją do wyniesienia o. Andrzeja na ołtarze.

     W Wilnie objawia się o. Alojzemu Korzeniewskiemu, dominikaninowi, który nie pogodził się z utratą niepodległości przez Polskę. Głosząc kazania budził ducha patriotycznego w narodzie. Gdy dowiedzieli się o tym Rosjanie, zagrozili zamknięciem klasztoru i wyrzuceniem zakonników z miasta. O. Alojzy poruszał się po klasztorze, nie wolno mu było kontaktować się z ludźmi. Z tego powodu bardzo cierpiał. I jemu objawia się w celi zakonnej, kapłan: Jestem Andrzej Bobola, jezuita, męczennik. Przekazuje mu trzy proroctwa dotyczące Ojczyzny:

  • powiedz Polakom, że gdy skończy się wielka wojna znowu będą na mapach świata
  • nadejdą czasy, że będą patronem Polski
  • gdy będą jej głównym patronem, Polska będzie pełna rozkwitu.

     Dwa proroctwa się spełniły, trzecie jeszcze nie, a ono dotyczy jego głównego patronatu nad Ojczyzną. Pierwsze proroctwo dotyczyło czasów po I wojnie światowej, drugie spełniło się dopiero w 2002 r.

     W lipcu 1920 roku na Konferencji Episkopatu w Częstochowie biskupi podjęli uchwałę: bł. Andrzeju, jeśli uratujesz Polskę przed bolszewikami w podzięce podejmiemy starania, abyś został ogłoszony Świętym. Kard. Aleksandra Kakowskiego, ordynariusz warszawski, po tej uchwale wydał dekret, aby odprawić nowennę w kościołach Warszawy do bł. Andrzeja Boboli i bł. Władysława, o uratowanie miasta przed bolszewikami, w dniach od 6-15 sierpnia. W ostatnim dniu nowenny dokonał się cud nad Wisłą. Na pewno był to cud Maryi, Łaskawej Pani, ukazującej się bolszewickim żołnierzom. Jej cudu, nikt nie może podważać.

    Ale, działania Episkopatu po cudzie świadczą, że w zwycięstwie miał udział bł. Andrzej. Piszą list do Benedykta XV z prośbą, aby był kanonizowany. Józef Piłsudski, marszałek Polski, dołącza prośbę, aby został ogłoszony patronem Polski. Bolszewicy zaś, gdy dowiedzieli się, że Polacy zwycięstwo nad nimi przypisują bł. Andrzejowi, wysyłają wojsko, aby odnaleźli trumnę z jego ciałem.

    Przez Moskwę i Rzym do Warszawy

   23 czerwca 1922 roku kościół otoczyło wojsko. Bolszewicy chcieli udowodnić, że nie jest prawdą, iż zwłoki się nie rozłożyły. Bolszewiccy urzędnicy w asyście żołnierzy otworzyli trumnę i rzucili ciałem bł. Andrzeja o ziemię. Ku zdziwieniu zebranych świętokradców nie rozsypały się, a jeden z nich powiedział nawet „Dziwnem jest, jak dobrze się zachowały”. Tymczasem wobec takiej profanacji w kościele urządzono nabożeństwa ekspiacyjne, a ks. abp Cieplak interweniował u najwyższych władz bolszewickich. Nie odniosło to skutku i 20 lipca 1922 roku do kościoła wkroczyli bolszewicy bijąc i mordując stawiających opór parafian oraz wywożąc relikwie do Moskwy, gdzie wystawiono je w budynku Higienicznej Wystawy Ludowego Komisariatu Zdrowia.

    O ich zwrot rozpoczął bezskuteczne starania polski rząd, a wcześniej marszałek Józef Piłsudski planował nawet szarżę na Połock, by odebrać bezbożnikom trumnę z ciałem Błogosławionego.

    Szansa na ich odzyskanie pojawiła się jednak jesienią 1922 roku, gdy po pięciu latach bolszewickich rządów Związek Sowiecki ogarnął głód. Umierającym Rosjanom z pomocą pospieszyła m.in. Stolica Apostolska z Piusem XI. W takiej sytuacji Sowieci – wobec zasług Papieskiej Komisji Ratowniczej – przychylnie odpowiedzieli na prośbę Ojca Świętego Piusa XI o wydanie relikwii. 

    Kanonizacji bł. Andrzeja dokonał Pius XI, który był Nuncjuszem Apostolskim w Polsce, i widział, jak warszawiacy w procesjach z jego relikwiami w trumience chodzili ulicami miasta. On też zdecydował, by jego relikwie powróciły do Ojczyzny. W czerwcu 1938 roku, gdy przewożono trumnę z relikwiami z Rzymu do Polski, na całej trasie przejazdu z Rzymu, św. Andrzejowi zgotowano królewskie przyjęcie. Wszędzie tłumy ludzi wiwatowały na cześć bohatera narodu i Patrona Polski.

     Miał w niej zostać przez trzy tygodnie, a posługuje już… 40 lat.

     Przez pół wieku mieszkańcy wiedzieli, że na plebanii w Strachocinie pojawia się duch, i nikomu nie przychodziło do głowy, by go zapytać, kim jest. Poprzedni dwaj proboszczowie, nie chcieli tam wracać. Ostatni z tego wszystkiego się rozchorował.

    Ks. Józef Niżnik przyjechał tu w 1983 r., jak sądził, na trzy tygodnie, by zastąpić chorego proboszcza. Potem miał jechać na studia na KUL. Ledwie zadomowił się na plebanii, w nocy został obudzony szarpnięciem za rękę, a w szybie zobaczył odbicie szczupłego mężczyzny z brodą, w czarnej sutannie. Kiedy wstał, postać zniknęła.

      Następnego dnia dowiedział się, że od lat księża pracujący w Strachocinie doświadczają podobnych zdarzeń, a ostatni proboszcz przypłacił te ekstrawagancje zdrowiem. Ks. Niżnik nie bał wyzwań, więc zdecydował, że zrezygnuje ze studiów i zostanie, by zrozumieć, co tak naprawdę dzieje się w tym miejscu. – Wybrałem niepewność jutra, cierpienie i strachy – mówi. Modlił się o rozeznanie, kim jest zjawa i dlaczego do tego miejsca przychodzi.

     To było w nocy z 10 na 11 września 1983 roku. Przyszedł do mnie tajemniczy ksiądz. Z początku myślałem, że to napad. Przestraszyłem się. Rano podzieliłem się przeżyciami z siostrą pracującą w zakrystii. Powiedziałem: „Jak tak dalej będzie, to ja tutaj nie wytrzymam”. Siostra dopytywała, dlaczego tak mówię. Wytłumaczyła, że do wielu księży ktoś tu zawsze przychodził…

     Musiałem dać sobie trochę czasu na przemyślenia. W kolejne noce spałem u kolegów, w innej parafii. Czułem jednak wewnętrzne przynaglenie, by jakoś rozwikłać tę zagadkę, która od tylu lat nękała Strachocinę. Wróciłem na miejsce, ale na noc nie gasiłem światła. Bałem się, że wizyty zjawy-kapłana mogą się powtórzyć.

     Ona nie przychodziła systematycznie. Nie można było przewidzieć, której nocy się pojawi. Jednak z każdym przybyciem przypominała o swoim istnieniu i niedokończonej sprawie, którą tu rozpoczęto. Nocny przybysz zjawiał się zawsze o godz. 2.10. Pukał do drzwi. Nieraz przychodził dwa razy w tygodniu, ale bywało, że i dwa miesiące go nie widywałem. Nic nie mówił, tylko milczał.

     W noc 16 maja 1987 PO 4 LATACH odważyłem się wreszcie zapytać tajemniczą postać: Kim jesteś i czego chcesz?”. Usłyszałem odpowiedź: „Jestem św. Andrzej Bobola, zacznijcie mnie czcić w Strachocinie”. To przecież w liturgii dzień, w którym wspomina się tego męczennika. W mojej parafii nie oddawano mu czci. Ta niezwykła nocna rozmowa sprawiła, że związałem swoje kolejne lata z osobą św. Andrzeja Boboli. Stałem się głosicielem jego kultu

     Wiedział ksiądz, że święty tam się właśnie urodził?

      Wtedy, w latach 80. XX w., nie mówiło się o tym powszechnie. W archiwach parafii brakowało dokumentów, ponieważ 33 lata po narodzinach św. Andrzeja napadli na nią Tatarzy. Spalili wówczas żywcem księdza na plebanii i wszystko zrabowali. Jedyne, co pozostało w kościele z tamtych czasów, to chrzcielnica.

     Po tym, jak, Jezuici przekazali do Strachociny relikwie św. Andrzeja, szybko rozwinął się tam jego kult. Jak mówi ks. Józef: Wystarczyło 19 lat, aby św. Andrzej przekonał do siebie Kościół. W krótkim czasie tylu ludzi sobie wyprosiło tutaj łaski, że ks. abp Józef Michalik podniósł strachociński kościół do rangi sanktuarium.

    Ks. Niżnik wyjaśnia, że słowa Zacznijcie mnie czcić św. Andrzej wypowiedział w Strachocinie, ale były skierowane do wszystkich Polaków. Mówi, że dopiero z perspektywy lat można zrozumieć pewne fakty – jak wszystko było prowadzone rękę Świętego.

    Liczne świadectwa o uzdrowieniach, wyproszonych łaskach stały się argumentami nie do zbicia. Św. Andrzej Bobola jest skutecznym orędownikiem. Wyprasza u Boga zdrowie, dar potomstwa, nawrócenie.

    JEŻELI DOTARŁEŚ DO KOŃCA TO GRATULUJĘ. MYŚLĘ, ŻE BYŁO WARTO 😉 ZACZNIJ I TY CZCIĆ ŚW. ANDRZEJA BOBOLĘ I DOŚWIADCZ DZIAŁENIE BOGA PRZEZ WSTAWIENNICTWO TEGO NIEZWYKŁEGO ŚWIĘTEGO 🙂

   Polecane linki: https://youtu.be/rNgytxmXt7Q https://youtu.be/axdLzGQtktY

   Sanktuarium św. Andrzeja Boboli znajduje się w Strachocinie (miejsce narodzin i chrztu św.) i Warszawie (gdzie jest pochowany). Parafia pod Jego wezwaniem znajduje się m. in. w Świdnicy.

***

NIE MA TEGO ZŁEGO, CO BY NA DOBRE NIE WYSZŁO

SZKAPLERZ

Święty Szymon otrzymuje od Maryi szkaplerzŚwięty Szymon Stock, karmelita-generał, Anglia, 1175-1265. Jako młodzieniec opuścił dom rodzinny i udał się na pustkowie, by tam poświęcić się wyłącznie życiu bogomyślnemu. Celę urządził sobie w pniu starego dębu. Stąd jego drugie imię: Szymon Pień (ang. stock – pień). Kiedy Turcy zmusili karmelitów do opuszczenia Ziemi Świętej, ci przybyli do Anglii (1237). Szymon wkrótce wstąpił do tego kontemplacyjnego zakonu, a w roku 1245 na kapitule w Aylesford wybrano go jego generałem. Podczas jego kadencji karmelici stali się popularnym zakonem w całej Europie. Mieszkając dotychczas zazwyczaj na pustkowiu w eremach, swoje obowiązki duszpasterskie podjęli teraz (po zmianach w regule wprowadzonych przez Szymona Stocka) także w miastach.

Szymon jest jednak znany przede wszystkim w związku z nabożeństwem szkaplerza. W roku 1251 miał wizję, podczas której Maryja miała mu wręczyć szkaplerz i zapewnić, że wszyscy, którzy będą go nosić, cieszyć się będą szczególnym błogosławieństwem, a po śmierci unikną wiecznej kary. Szkaplerz – to długi, rozcięty po bokach płaszcz bez rękawów. Noszą go zakonnicy. Ma różne kolory, w zależności od zakonu: biały, czarny, brązowy. Szkaplerz karmelitański przybrał okrojoną formę dwóch płócienek zawieszonych na szyi lub medalika, na którym jest przedstawiony.

Obraz z wizerunkiem świętego Szymona znajduje się m. in. w kościele pw. Jezusa Chrystusa Zbawiciela Świata i Matki Bożej Szkaplerznej w Strzegomiu.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.